Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom II/Część czwarta/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


CZĘŚĆ IV.
DAREMNE WYSIŁKI.
I.
FLORYNA.

W chwili, kiedy Leżynago i Bachantka tak smutnie kończyli najweselszą fazę swego bytu, Garbuska przybyła do drzwi pawilonu przy ulicy Babilońskiej do niedawno zamieszkiwanego przez Adrjannę Cardoville.
Młoda szwaczka wpierw nim sięgnęła ręką do dzwonka, otarła łzy: przed chwilą spotkało ją nowe zmartwienie.
Wyszedłszy z restauracji wstąpiła do kobiety, która jej zawsze dawała robotę; ale ta odmówiła jej, utrzymując, że tę samą robotę zrobią jej kobiety w więzieniu o trzecią część taniej. Można sobie wystawić rozpacz tej nieszczęśliwej istoty; w braku roboty trzebaby chyba żebrać lub umrzeć z głodu.
Garbuska zadzwoniła do furtki z wielką nieśmiałością; wkrótce wyszła Floryna, aby jej otworzyć.
Kamerystka nie była już teraz tak gustownie ubraną, jak za czasów Adrjanny, przeciwnie, w ubiorze jej widać było przesadę surowej prostoty; ale pomimo to blada twarz tej dziewczyny wyglądała wcale powabnie.
Powiedzieliśmy już, że z powodu pewnej karnej sprawy wpadłszy w zupełną zawisłość od Rodin’a i margrabiego d’Aigrigny, Floryna służyła im od owego czasu za donosicielkę, szpiegując Adrjannę, pomimo zaufania i dobroci, któremi ta ostatnia ją obdarzała. Floryna w gruncie rzeczy nie była złą; dlatego odczuwała coś w rodzaju wyrzutów sumienia, gdy sobie przypominała hańbiące rzemiosło, do którego spełniania ją zmuszano.
Na widok Garbuski Floryna cofnęła się o krok, tak dalece przeraziła ją zmieniona fizjognomją biednej szwaczki. Ze współczuciem ujęła ją za rękę.
— Wejdź, panienko, wejdź... odpocznij chwilkę.
Wprowadziła Garbuskę do przedsionka z kominkiem i posadziła na krześle przy ogniu.
— Może panienka zechce się czem posilić?...
— Bardzo pani dziękuję — odpowiedziała Garbuska ze wzruszeniem. — Potrzeba mi tylko trochę odpocząć, gdyż przychodzę z bardzo daleka...
— Odpoczywaj tak długo, jak tylko zechcesz... jestem tu sama w tym pawilonie od chwili odjazdu mojej biednej pani. — Tu Floryna zarumieniła się i westchnęła. — Mój Boże! jak panienka nogi zamoczyłaś... oprzyj je tu, na tym taborecie.
Ośmielona tą dobrocią, młoda szwaczka uczuła zaufanie do Floryny.
— Jaka pani jesteś łaskawa!
— Zapewniam cię, panienko, że moje dla ciebie dobre chęci, nie na samem ofiarowaniu ci miejsca przy kominku radeby pozostać.
— Ach! pani, jak to miło ogrzać się przy takim ogniu! — mówiła Garbuska naiwnie.
Potem dodała żywo:
— A teraz muszę pani powiedzieć, co mnie tu sprowadza... Wczoraj raczyłaś pani objaśnić mi uprzejmie, że młody czeladnik kowalski, Agrykola Baudoin, przytrzymany został w tym pawilonie...
— Niestety!
— Agrykola... którego jestem przybraną siostrą — mówiła Garbuska, nieco się zarumieniwszy — napisał wczoraj do mnie z więzienia, żądając, abym prosiła jego ojca, iżby się tu zgłosił i uwiadomił pannę de Cardoville, że on, Agrykola, pragnie ją uwiadomić o rzeczach dla niej nader ważnych, lub udzielić tych wiadomości takiej osobie, którąby panna de Cardoville do tego upoważniła... dodał jednak przytem, że listowi tych wiadomości zawierzyć nie może z obawy, aby list w więzieniu nie został przeczytany.
— Jakto?... mojej pani chce pan Agrikola udzielić interesującej wiadomości?...
— Tak jest, gdyż w tej chwili jeszcze nie wie o strasznem nieszczęściu, jakie spotkało pannę de Cardoville.
— To prawda... napad pomieszania nastąpił tak raptownie — rzekła Floryna, spuszczając oczy, — iż nikt przewidzieć nie mógł.
— Dziś rano — mówiła Garbuska — gdy, stosownie do polecenia Ągrykoli, poszłam do jego ojca, tenże już był wyszedł z domu... ale list mego przybranego brata wydawał mi się tak pilnym i, jak się zdaje, w interesie tak ważnym dla panny de Cardoville, która tyle okazała mu dobroci... iż uważałam za obowiązek mój udać się tu jak najśpieszniej.
— Szlachetne masz serce, panienko — rzekła ze wzruszeniem Floryna.
— Chciałabym spytać, czy niema kogo z jej rodziny, z kim osobiście mogłabym pomówić, albo też przez panią zawiadomić, że Agrykola pragnie udzielić bardzo ważnych wiadomości?
— Rzecz szczególna — mówiła Floryna. — I panienka wcale nie wiesz, coby to była za wiadomość?...
— Nic nie wiem.
— A! — odezwała się nagle Floryna — teraz sobie przypominam; pan Agrykola, gdy został aresztowanym w kryjówce, gdzie go moja pani kazała ukryć, powiedział mi prędko i pocichu: „Powiedz swej pani, że jej dobroć dla mnie zostanie wynagrodzoną i że mój pobyt w kryjówce nie będzie bezużytecznym“. Ta kryjówka już od dawnego czasu nie była przez nikogo zamieszkana: może pan Agrykola znalazł w niej coś takiego, coby mogło obchodzić pannę de Cardoville.
Jak wszyscy ludzie, którzy nie są do gruntu zepsuci i w których instynkt dobroci budzi się czasami, Floryna czuła pewien rodzaj pociechy w dobrym uczynku, kiedy spełnić go mogła bezkarnie, to jest bez narażenia się na nieprzebłagany gniew tych, od których zależała.
Z powodu Garbuski, znajdowała sposobność, jak się zdawało, wyświadczenia swej pani wielkiej przysługi.
— Słuchaj, panienko... udzielę ci rady, jak mi się zdaje, korzystnej dla mej biednej pani; ale ten mój postępek stałby się dla mnie zgubnym, gdyby się o nim dowiedziano.
— Jak to mam rozumieć? — zapytała Garbuska, wielce zdziwiona.
— W interesie mej pani... pan Agrykola nie powinien powierzać nikomu... a tylko jej samej... ważnych wiadomości, jakich jej pragnie udzielić.
— Ale ponieważ nie może widzieć się z panną Adrjanną, dlaczegóżby nie mógł udać się do kogoś z jej rodziny?
— Właśnie przed osobami, należącemi do jej rodziny, ukrywać powinien wszelkie dobre dotyczące jej wiadomości... Moja pani może odzyskać zdrowie... gdyby jednak, na nieszczęście, pani moja nie miała być uleczoną, to powiedz-że panienka swemu przybranemu bratu, że lepiej zrobi, jeżeli tę wiadomość zatrzyma u siebie w sekrecie na zawsze, niżeli gdyby ją miał wyjawić nieprzyjaciołom mej pani....
— Rozumiem panią — rzekła zasmucona Garbuska. — Rodzina zacnej panny de Cardoville nie lubi jej i może nawet ją prześladuje?
— Nic ci więcej w tym względzie powiedzieć nie mogę: co do mnie, zaklinam cię, abyś mi przyrzekła wymóc to na panu Ągrykoli, aby nikomu w świecie nie mówił o kroku, jakiegoś u mnie próbowała, ani o radzie, jaką ci daję w tym przedmiocie... ale mój spokój zależy od twej ostrożności i dyskrecji.
— O! bądź pani spokojna.
— Dziękuję... och! bardzo ci dziękuję.
— Dziękujesz mi pani... za co?
— Tak jest... winnam ci chwilę szczęścia... czystego szczęścia...
— Pani jesteś nieszczęśliwą?
— Dziwi cię to?... A jednak wierz mi, dobra panienko, że jakiekolwiek jest twoje położenie, chętniebym się na nie zamieniła.
— O! pani — odparła Garbuska — jesteś tak dobrą, że nie życzyłabym ci tego, a szczególniej dzisiaj...
— Jeśli brak ci roboty... jeśli wyczerpały się twe środki... będę mogła, jak się spodziewam, wystarać ci się o robotę...
— Sama prosić o to nigdybym się nie ośmieliła, ale dobroć pani tak mnie ośmiela, że wyznam pani otwarcie, iż właśnie dziś zrana utraciłam robotę, która mi dawała cztery franki na tydzień...
— Cztery franki na tydzień! — powtórzyła Floryna, głęboko wzruszona taką nędzą, a przytem tak wielką rezygnacją — otóż ja polecę panienkę takim osobom, co ci zapewnią najmniej dwa franki zarobku na dzień...
— Ja mogłabym zarobić dwa franki na dzień?... czy to podobna?...
— Tak, bezwątpienia... tylko wypadałoby codziennie chodzić do roboty...
— A więc muszę się wyrzec tej nadziei — odpowiedziała bojaźliwie Garbuska — nie dlatego, abym nie chciała chodzić codziennie, boć przedewszystkiem żyć potrzeba... ale... od szwaczki wymagają, aby była ubrana, jeśli nie wytwornie, to przynajmniej przyzwoicie... a ja wyznać pani muszę, bo moje ubóstwo jest uczciwem... nie mogę być lepiej ubraną, niż teraz jestem.
— To bynajmniej nie będzie przeszkodą... — rzekła Floryna — dadzą ci sposobność ubrania się lepiej.
Garbuska patrzyła na Florynę z coraz większą ciekawością.
— Pojmuję, że propozycja moja tak dalece przewyższająca twój dotychczasowy zarobek, zadziwia cię; powinnam jednak przytem objaśnić, że to jest zakład dobroczynny, którego celem jest nastręczać robotę lub służbę kobietom, które na to zasługują i potrzebują tego... Zakład ten znajduje się przy klasztorze Sw. Marji i zajmuje się umieszczaniem sług i nastręczaniem dziennych robót.
— Teraz dopiero pojmuję wysoką zapłatę za robotę, o jakiej pani mówisz, tylko ja nie mam sposobności być poleconą osobom, zarządzającym zakładem tak, aby się mną chciały opiekować.
— Jesteś biedna, pracowita i uczciwa; to ci starczy za protekcję.. Zresztą... spróbuj; co na tem stracisz?
— Przyjmuję propozycję pani i serdecznie za nią dziękuję, ale któż mnie tam przedstawi?
— Ja... jutro, jeśli chcesz. Zajadę po ciebie dorożką... Gdzie mieszkasz, moja panienko?
— Przy ulicy Brise-Miche, numer 3... kiedy pani jesteś tyle łaskawą, poprosisz tylko farbiarza, pełniącego obowiązki odźwiernego, aby mnie uwiadomił... aby uwiadomił Garbuskę.
— Garbuskę? — powtórzyła zdziwiona Floryna.
— Tak jest — odpowiedziało biedactwo, uśmiechając się smutnie — jest to nazwisko, którem mnie wszyscy nazywają. Nazywam się Magdalena Saliveau; ale powtarzam pani, pytaj o Garbuskę, bo pod tem tylko znają mnie nazwiskiem.
— Jutro więc w południe przybędę na ulicę Brise-Miche.
— Ach! droga pani, w jakiż ja sposób będę mogła ci się odwdzięczyć.
— Nie mówmy o tem. Co do pana Ągrykoli, nie odpowiadaj mu; zaczekaj aż wyjdzie z więzienia, a wtedy powiesz mu, powtarzam to, że jego zwierzenie powinno pozostać w sekrecie do czasu, aż je będzie mógł bezpośrednio zakomunikować mej biednej pani...
— A gdzież ona jest teraz?
— Nie wiem... nie wiem, dokąd ją wywieziono. A więc do jutra; oczekuj mnie, panienko.
— Do jutra! — odrzekła Garbuska.
Czytelnik zapewne nie zapomniał, że w klasztorze Panny Marji, gdzie Floryna zaprowadzić miała Garbuskę, znajdowały się już córki marszałka Simon; w sąsiedztwie zaś leżał zakład zdrowia doktora Baleinier, w którym podówczas przebywała Adrjanna de Cardoville.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.