Życzenie zmarłej/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Zola
Tytuł Życzenie zmarłej
Wydawca Gazeta Urzędnicza
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le voeu d'une morte
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Blanka urodziła się na południu, w pobliżu Marsylji. Mając lat dwadzieścia trzy, wyszła za mąż za pana de Rionne. Zgodziła się na to małżeństwo na życzenie swego ojca, nie starając się nawet poznać bliżej pana de Rionne i mówiła z pewnym rodzajem naiwnej dumy, że jeżeli będzie potrzeba, potrafi cierpieć, a przytem chronić swoją godność.
Cierpiała i chroniła swą godność. Mąż jej, człowiek bardzo miły, o manierach i wyglądzie światowca, w gruncie rzeczy był słabego charakteru; mógł być uczciwym, ale wolał być złym. Przy tem wszystkiem jednak miał najszlachetniejsze porywy, a serce bardzo przystępne dla litości.
Z początku miała dla niego żona wartość nowej zabawki. Potem znudziła mu się, a w końcu zaczął się jej obawiać, nienawidzieć ją i coraz bardziej od niej się oddalał, wracając do swych nawyczek kawalerskich.
W trzy lata po ich ślubie zmarli rodzice Blanki i wówczas cofnęła się ona zupełnie w zacisze domowe, oddając się cała wychowaniu córeczki. Tak przeżyła lat pięć i w ciągu tego czasu ani razu nie pomyślała o tem, że nagle może przyjść śmierć nieubłagana i rozłączyć ją z ukochanem dziecięciem. Tymczasem śmierć pojawiła się nagle i w jednej chwili okrutną ręką zburzyła cały gmach rojeń o przyszłości Joanny, o tem, jak ona nią pokieruje, jak dzięki swemu gorzkiemu doświadczeniu ochroni to ukochane dziecię od wszelkich cierpień i rozczarowań. A jutro już moje miała Joanna zostać samą, miała przejść w ręce człowieka lekkomyślnego, dla którego z pewnością nawet ostatnie życzenia zmarłej nie będą świętemi. Dopiero gdy Danielowi powierzyła wykonanie swej ostatniej woli, uspokoiła się nieco.
Podczas gdy pani de Rionne walczyła ze śmiercią, mąż jej pędził wesołe chwile przy boku niejakiej panny Julji, uroczego stworzenia, które go już do tej pory niemało kosztowało. Właśnie układali plany spędzenia dzisiejszego wieczoru w zamkniętej loży na przedstawieniu jakiejś nowej sztuki w teatrze, gdy do pokoju weszła służąca z oznajmieniem, że pana de Rionne wzywają usilnie, ażeby natychmiast pospieszył do domu, zanim jego żona wyda ostatnie tchnienie.
Dreszcz przerażenia przebiegł całe ciało lekkomyślnego człowieka — opanowała go jakaś nieokreślona trwoga, a równocześnie w duszy jego odezwał się dawno niesłyszany głos sumienia. Czuł, że obowiązkiem jego jest przynajmniej teraz dotrzymać towarzystwa tej, której przed siedmiu laty przysiągł był miłość i wiarę.
Nie pożegnawszy się nawet z kochanką, opuścił miluchny salonik, w którym przed chwilą jeszcze było mu tak wesoło i roskosznie — i pospieszył do domu.
Gdy stanął nareszcie przy łóżku żony i ujrzał bladą twarz umierającej — wybuchnął łkaniem.
— Blanko! czy ty mię słyszysz? — zawołał. — Błagam cię, przemów do mnie choć jednem słowem...
Umierająca otworzyła w tej chwili oczy i spojrzała nań wzrokiem pogodnym.
— Dobrześ zrobił, mój przyjacielu, żeś przyszedł — wyszeptała — będę mogła umrzeć spokojniej...
Wzruszony tym łagodnym wyrzutem, pan de Rionne począł łkać na nowo.
Blanka mówiła dalej:
— Nie rozpaczaj. Ja już nie cierpię i czuję się szczęśliwą. Mam tylko jedno, jedyne życzenie, ażeby przynajmniej teraz zapanowała między nami zupełna zgoda. Nie chcę unosić ze sobą żadnej złej myśli, a tobie zaoszczędzić wszelkich wyrzutów sumienia... Jeżelim cię kiedy czem obraziła, to przebacz mi, tak, jak ja tobie przebaczam...
— Nie mam ci nic do przebaczenia — załkał pan de Rionne. Byłaś dla mnie zawsze tak dobrą. Różność naszych charakterów rozdzieliła nas... Widzisz, ja płaczę... pogrążony jestem w rozpaczy...
Blanka uśmiechnęła się do niego.
— Pożegnaj się ze mną — rzekła. — Przysięgam ci, że nie gniewam się na ciebie... Może później kiedyś to zapewnienie stanie się dla ciebie pociechą... ja przynajmniej gorąco tego pragnę...
Umilkła a pan de Rionne zapytał:
— Jakie są twoje ostatnie życzenia?
— Mie mam żadnych — odparła — nie żądam od ciebie niczego, ani nie udzielam ci żadnej rady... Czyń tak, jak ci serce będzie dyktowało... Bądź zdrów — dodała po chwili szeptem ledwie dosłyszalnym — nie płacz...
Uczyniła ręką ruch, jakby go chciała oddalić i przymknęła powieki. Pan de Rionne odszedł w kąt pokoju, nie mógł jednak odwrócić na chwilę oka od straszliwego widoku.
Posłano po lekarza, który też niebawem przyszedł, silnie o tem przekonany, że jego obecność na nic się już tu nie przyda. Zjawił się także sędziwy kapłan, który już rano pokrzepił chorą na drogę wieczności; ukląkł przy łożu i począł odmawiać modlitwy za umierających.
Siły chorej coraz bardziej znikały. Zbliżał się koniec. Nagle podniosła się raz jeszcze i zażądała, ażeby przyprowadzono do niej córkę. Pan de Rionne się nie poruszył. Wówczas Daniel, który do tej chwili połykając cisnące mu się do oczu łzy, siedział w ukryciu, zerwał się z miejsca i pobiegł po Joannę, która zabawiała się w przyległym pokoju.
Szeroko otwartemi oczami, jakby pozbawiona zmysłów, wpatrywała się umierająca w dziecko i chciała ku niemu widocznie wyciągnąć ramiona, ale już jej sił nie starczyło. Daniel podniósł Joannę ku matce. Ostatni uśmiech okrasił bladą twarz umierającej, spojrzała raz jeszcze błagalnie na Daniela i skonała.
Przy zwłokach swej małżonki upadł na kolana pan de Rionne i ukrył twarz w pościeli. Lekarz wyszedł, a jedna z dozorczyń zapaliła dwie świece woskowe. Ksiądz wstał na chwilę, przycisnął krucyfiks do zimnych już ust Bianki i począł na nowo odprawiać modlitwy.
Daniel zatrzymał Joannę w swoich ramionach, a ponieważ powietrze tutaj było ciężkie i duszne, przeniósł ją do sąsiedniego pokoju i stanął z nią przy oknie. Gorące łzy spływały po jego twarzy, dziecię zaś, nieświadome zupełnie nieszczęścia, jakie na nie spadło tak nagle, przypatrywało się światełkom przejeżdżających po ulicy powozów, co widocznie bardzo ją zajmowało.
Na dworze panowała cisza. Z daleka tylko dochodził odgłos trąb, ogłaszających czapstrzyk.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: anonimowy.