Żabusia (dramat, 1903)/Akt III/Scena II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Żabusia
Podtytuł sztuka w trzech aktach
Część Akt III, Scena II
Pochodzenie Teatr Gabryeli Zapolskiej
Wydawca Redakcya Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Akt III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała sztuka
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

SCENA II.
BARTNICKI, ŻABUSIA.

Bartnicki (idzie ku balkonowi. Jest schylony, trochę zmieniony i smutny). Żabuś!... gdzież ona?... a na balkonie.

Żabusia. Patrz Raku... Nabuchodonozor dryndą jedzie!...

Bartnicki. Jak Boga kocham prawda! (Przesyłają dziecku pocałunki i wracają na scenę). Posłałaś dziecko do Mani?

Żabusia. Tak!... mówiłeś mi, że prosiła cię, aby Jadzia dziś po obiedzie do niej przyjechała.

Bartnicki. Waśnie wracam od Mani. Czeka na dziecko!

Żabusia. Jakże się dziś czuje?

Bartnicki (macha ręką). Nieszczególnie. Osłabiona bardzo, ledwo się na nogach trzyma.

Żabusia. Ale już w łóżku nie leży?

Bartnicki. Nie.

Żabusia. Co mówi doktor?

Bartnicki. Że powrót do zdrowia będzie bardzo długi... trzeba ją wysłać na wieś, albo w góry.

Żabusia (szybko). Tak!... tak!... najlepiej będzie, skoro wyjedzie z Warszawy. (Po chwili). Czy to prawda, że jej włosy obcięli.

Bartnicki. Spodziewam się... zapalenie mózgu... jakże chcesz!... (Z nagłym wybuchem). A, biedna moja Mańka... taka zmieniona! taka zmarnowana! Ci co ją w tę chorobę wtrącili, ciężki mi za nią rachunek oddadzą.

Żabusia (zmieszana). Ależ mój drogi... Choroba Mani przyszła sama... bez niczyjej winy... zapewne zadużo czytała. Ja zawsze mówię, że kobieta nie powinna być zamądra. Te wszystkie książki, ta cała literatura, teraz Mani zrobiły to, że jej wszystkie włosy wyszły.

Bartnicki. To nie książki Żabciu... to ludzie!

Żabusia (niespokojna ramionami wzrusza). A ja ci mówię, że książki.

Bartnicki. A ja ci mówię, co wiem napewno.

Żabusia. Co wiesz napewno?

Bartnicki. To, że moja biedna siostra jest nieszczęśliwą przez dwoje nikczemnych ludzi, którzy jej życie zatruli.

Żabusia. A!...

Bartnicki. Tak!... tak!... ty tego nawet zrozumieć nie możesz, bo ty jesteś dobre i poczciwe dziecko, ty nie wiesz nawet, jakiego rodzaju nikczemne, panie tego, kobiety chodzą po Bożym świecie (zrywa się). I pomyśleć, że to ja, panie tego, ratowałem tych dwoje szubrawców i wyprowadzałem tego pana z bramy pod rękę.

Żabusia (kurcząc się instynktownie). Cóż ma twoja siostra do całej historyi Maniewiczowej z tym panem?

Bartnicki. Co ma? co ma?... A wiesz ty, kto jest ten błazen, którego nam twoja pani Maniewicz na balkon wyrzuciła?... To narzeczony Mani...

Żabusia. O!...

Bartnicki. Tak, ten narzeczony, którego nam miała wreszcie przedstawić i który miał się z nią ożenić!... I ta wymalowana nikczemnica romansowała z nim tymczasem, sprowadzała go do swego domu, odbierała go Mani, mojej Mani, takiej Mani!...

Żabusia (cicho). Od kogo się o tem dowiedziałeś? od Mani?

Bartnicki. Od niej? taka skryta, że w gorączce nawet jeszcze liczy się ze słowami. Jakeśmy ją ztąd wtedy z ziemi podnieśli i nieprzytomną do domu zawieźli... to tylko powtarzała ciągle „zabili mnie! zabili mnie“!... No i tak było ciągle — zresztą wiesz o tem dobrze. Już ci to mówiłem... Doktór mówi, że to może tyfus... a drugie a trzecie, nawet ty dlatego do niej chodzić nie chciałaś, ale ja to wiesz, tak chłopskim rozumem powiadam sobie — to nie tyfus panie tego, co mi tak je moją dziewczynę... to zgryzota!... I skoro już tak było źle, że ot! ot!... śmierć była za progiem, ja panie myślę... gdzie ten narzeczony? dlaczego o nim ani widu, ani słychu... może on mi wyratuje dziewczynę... bo go strasznie kochała. Więc zacząłem przewracać jej papiery, myślę, może się ślad jaki znajdzie kto, gdzie ten pan... znajduję listy... czytam panie tego, rozumne, mądre, pół rozumiem, pół nie... ot zrozumiałem tyle, że ją nazywał ciągle kobietą wyższą!... patrzę... fotografia! do lampy z nią pod światło... mrowie mnie przeszło, poznałem tą gębę... to ten sam, com go z balkonu zabrał i pod rękę z bramy sprowadził, krew mi zbiegła do serca... zrozumiałem wszystko. Mańka tu była wtedy, dowiedziała się, że ten błazen ją zdradzał i tak sobie to wzięła do serca, że aż zachorowała. A nawet... czekaj!... pamiętasz, jak on wyszedł z tego balkonu to oboje spojrzeli się na siebie i pogłupieli!... pamiętasz?

Żabusia. Nie pamiętam!

Bartnicki. Bo też i ty wtedy byłaś taka wystraszona i zmieszana, że i o ciebie się bałem... I to wszystko przez tę przeklętą!... Dam ja jej romanse!

Żabusia. Cicho!... nie krzycz!...

Bartnicki. Dlaczego nie mam krzyczeć!... będę krzyczeć!... niech jej mąż posłyszy... Co ona sobie myśli? że ja pozwolę dla ocalenia jej sytuacyi, tak panie tego, moją siostrę krzywdzić...

(Żabusia idzie ku drzwiom balkonowym i zamyka je).


Bartnicki. A tą furtkę co kazała sobie w kracie dorobić, żeby tu co chwila przyłazić, każę zamknąć od dziś na taki panie tego rygiel, że go żaden ślusarz ani kochanek nie odśrubują... (Po chwili spokojniej). Czy wiesz Żabciu, że ja u niego byłem.

Żabusia (szybko). Byłeś po co?...

Bartnicki. Jak to po co. Żeby go panie tego nauczyć rozumu i obić panie tego za jego łajdactwo... Adresu domacałem się i dopytałem u tych ludzi, u których Mańka mieszkała, bo syn ich nieraz do niego z listem biegał.

Żabusia (wahająco) I... widziałeś go?...

Bartnicki. Nie, bo szelma uciekł!... jak ostatni tchórz... wyjechał!...

Żabusia (z uczuciem ulgi). Wyjechał.

Bartnicki. Ale ja go dogonię!... Rozpytywałem tam o niego w kamienicy, stróża... chciałem wiedzieć mniej więcej coś o nim... i wiesz? ta Maniewiczowa musiała dobrze pieniędzmi sypać, bo o niej stróż ani dudu... a tylko o jakiejś innej, blondynce... o małej... (nagle) Żabcia, czy ty czasem do niego nie chodziła?

Żabusia (przerażona). Ja?

Bartnicki. Ty, bo ty masz takie poczciwe serduszko, żeś gotowa dla oddania komuś usługi Bóg wie co zrobić... Mogła cię Maniewiczowa posłać z jaką karteczką, albo z ustnym poleceniem. Powiedz mi, chodziłaś? Lepiej się przyznaj.

Żabusia. Nie, Raku, nie chodziłam!

Bartnicki. Jak mnie kochasz?

Żabusia. Jak cię kocham!

Bartnicki. Ale pewnie nieraz Maniewiczowa prosiła cię o to?

Żabusia. Prosiła... ale ja nie chciałam.

Bartnicki. Oddycham!... Która to godzina? Siódma! Dlaczego ten dziadzio nie przychodzi.

Żabusia. A po co ci dziadzi?

Bartnicki. Muszę się z nim naradzić, co zrobić z tym błaznem i jak go odnaleźć.

Żabusia. To dziadzio wie?

Bartnicki. Spodziewam się, że wie!

Żabusia (zrywając się). Po co? po co? jeszcze babci powie!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.