Śniehotowie/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Śniehotowie
Pochodzenie „Romans i Powieść”, 1881, nr 1–21
Wydawca Gracyan Unger
Data wyd. 1881
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Ktoby był w lat pięć po opisanych wypadkach, zajrzał do tego poleskiego kątka, zdziwił by się i ucieszył widokiem tego życia, jakie tu dwaj bracia Śniehotowie prowadzili.
Rozwadów i Pobereże połączone nowo wybitą szeroką drogą, na wprost przez błota i pola, były jakby jednym tylko domem, rozdzielonym na dwie części. — Albo Jan gościł w Pobereżu, lub Andrzej jechał do Rozwadowa. Po długich latach rozłąki podawszy sobie dłonie, żyli istotnie po bratersku. Nie przeszkadzało to sprzeczać się łagodnie po kilka razy na dzień, ale zaledwie krew się cokolwiek poruszyła, uśmiechając się wyciągali ku sobie dłonie: — Dosyć tego...
— Ale bo waćpan jesteś gorączka — mówił Jan.
— Ty bo téż nie ścierpisz najmniejszego sprzeciwienia.
— Więc dać temu pokój!
— Dać pokój!
Nie powiemy, ażeby się zmienił charakter Jana, pozostał on zawsze zgryźliwym, ostrym, podejrzliwym, wspomnienie tylko poróżnienia, które obu życie zatruło — wstrzymywało go od wybuchów, a zimna krew i powaga Andrzeja, ochładzała i opamiętywała brata. Upodobania mieli różne, lecz się jakoś godzili z sobą i tolerowali wzajemnie.
— Te stado twoje, to darmozjady, — mówił Jan — do czego się to zdało! To się nigdy w świecie nie opłaci trzymać. A kłopotu z tém, a biédy! Źrebięta zdychają, tamten się spleczył, tamta zdychawiczała. Żebyś przynajmniéj sprzedawał, a co najlepszego to sobie chowasz i tyle pociechy, że się popatrzysz, jak bryka.
Andrzej się śmiał.
— Asindziéj, nie przy mawiając, lubiłeś kobiéty, i nie miałeś z nich nawet téj pociechy, co ja z koni; brykały ci téż, i na tém koniec.
Jan posępniał, urywano rozmowę.
Teraz, gdy zgoda święta zaszczepioną została — ludzie się téż do Śniehotów garnąć zaczęli. Okazało się, że pan Andrzej nie darmo tak paradnie Pobereże zabudował. Na nowy rok, Św. Jan, na Andrzeja, na Wielkanoc, na zapusty spraszano łaskawych sąsiadów, sprowadzano muzykę, zastawiano stoły i bawiono się, jak to za starych czasów bywało, nie myśląc o jutrze, sercem całém. Chociaż kobiét w domu nie było, dawały się namówić i panie na zapusty do skoków. Dwaj Śniehotowie, choć podtatusiali oba, ludzie majętni — mili w obejściu, zwracali na siebie oczy wdówek i panien, które przesiedziały na koszu kanoniczną godzinę. Pan Jan czasem miewał pokusy, ale Andrzej, który oko miał bardzo bystre — wstrzymywał go w porę.
— Miałeś już tego dosyć, — mówił — guza nie szukaj.
Spluwał stary i szedł do kąta, a potém pokusy unikał.
— Niechże ja, — odzywał się potém do brata — zgoda — to żeń się ty. Lepiéj odemnie wyglądasz, niech choć popatrzę na szczęście twoje, a może Bóg da młodego Śniehotę, żeby było komu zostawić, co Bóg dał, a waszeć uratował.
— Nóżki całuję, — mówił Andrzej — nie pora mnie, ani tobie. Lepiéj tak zostańmy, jak jesteśmy. Weźmiemy gdzie sierotkę i wychowamy go razem, a przysposobiemy, to będzie bezpieczniéj.
W istocie znalazł pan Andrzej ubogiego Śniehotę i zaraz go do dworu wzięto. Tu dopiero zaczęły się gorące rozprawy, jak go prowadzić, ostro, czy łagodnie, czego uczyć, do czego sposobić. Jan był za tą różczką, którą Duch Św. jakoby kiedyś bić radził, — Andrzej za surowością ludzką, poważną i beznamiętną — oba wszakże chłopaka, przywiązując się doń, pieścili. Jan wymawiał Andrzejowi, że go psuje, a sam pokątnie gorzéj jeszcze bałamucił.
Ale cel w życiu mieli. Chłopak czternastu lat dopadłszy, konno jeździł, jak centaur — pływał, jak ryba; wesół był, jak ptaszę, co się tyczy nauki, téj tyle tylko chwycił, ile mu mimo jego wiedzy do głowy się dostało.
Po zezwoleniu na rozwód przez pana Jana i spłaceniu Serebrnickiego, gdy prawo dozwoliło połączyć się rozwódce z gachem, ślub się odbył w miasteczku bardzo cicho i bez występu. Pani Zębowska nawet na nim nie była. Piętka się tylko zaprosił z żoną, upił i krakowiaczki niedorzeczne wyśpiewywał. Państwo młodzi wzięli wieś zastawą w okolicy, a Serebrnicki nie zapomniawszy, iż był prawnikiem, żywił nadzieję, że rachunkami tak dziedzica dojedzie, iż się tytułu dziedzictwa wyrzecze.
Życie rozpoczęło się dosyć na pozór szczęśliwie, chociaż zgoda w małżeństwie trwała krótko. Zmarła żona Piętce, który po jéj zgonie z desperacyi po ziemi się tarzał — począł bywać szukając pociechy w nieszczęściu, u państwa Serebrnickich — mąż był zazdrosny, Domka obraźliwa, powoli raj stał się piekłem. Szczęściem pani Zębowska téż na lepszy świat poszła i trzech chłopów w Myzie zostawiła córce, która opuściwszy męża, zamieszkała tam sama jedna, wiodąc życie pustelnicze. Piętka dojeżdżał do niéj — i przesiadywał. Serebrnicki zostawiony sam sobie, mówiono, że pić zaczął, zestarzał przed czasem i w sknerstwie obrzydłém, gnił na swéj dzierżawie.
Hanna Hajdukówna skończyła życie, jako pokutnica, obchodząc święte miejsca, i nigdy prawie się nie zatrzymując długo w swéj okolicy. Poczajów, Kijów, i inne słynne cudami kościoły zwiedzała nieustannie, dopóki raz w drodze zmęczona, chcąc usnąć pod drzewem, nie zamknęła oczów na wieki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.