Przejdź do zawartości

Łowy królewskie/Tom III/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Łowy królewskie
Wydawca Adolf Krethlow
Data wyd. 1851-1954
Druk Adolf Krethlow
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński,
Aleksander Chodecki
Tytuł orygin. Les Chevaliers du firmament
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
Pałac de Souza.

Wkrótce królowa mogła wysiąść z karéty na honorowy podwórzec pałacu de Souza.
— Już dawno — powiedział Vasconcellos ze smutkiem — nikt nie zamieszkiwał tego domu, noszącego imię moich ojców. Mój brat mieszka we wspaniałym pałacu, ja zaś ukrywam się w nędzném schronieniu. Wejdź pani, mam bowiem prawo powiedziéć, iż ten dom jest schronieniem szlachetném, ponieważ widział piętnaście pokoleń de Souza, a noga hrabiego Castelmelhor nie przestąpiła tego progu odtąd, jak hrabiego nazywają faworytem króla.
Izabella wysiadła z karety, i opiérając się na ramieniu Vasconcellos’a, przeszła przez podwórzec zarosły trawą. Izabella cała drżała i oddychała ciężko, Vasconcellos postępował krokiem pewnym. Na ostatnim stopniu schodów zatrzymał się.
— Pani! — powiedział Vasconcellos — jeżeli Wasza Królewska Mość pozwolisz mi, będę jéj czynić honory w pałacu mych przodków; jeżeli zaś odmówisz, pozostanę tutaj na progu, i będę cię bronić do jutra.
— Wejdź pan! — wyszeptała królowa.
Przeszedłszy przez próg, przebiegli kilkanaście pokoi, zanim się znaleźli w sali, w któréj już raz widzieliśmy zgromadzoną rodzinę de Souza.
Tutaj nic się nie zmieniło; wszystko stało na swojém miejscu; portrety przodków, krzesło ozdobione herbem, na którém zwykle siedziała nieboszczka hrabina, i wielki hebanowy fotel z wysokiemi rzeźbionemi poręczami, na którym wspiérała się Ineza de Cadaval.
Vasconcellos przesunął ręką po czole, jak gdyby chciał odpędzić straszne wspomnienia.
Otworzył drzwi i wskazał bogato ubrany pokój, ze starożytnemi meblami; tutaj stało wielkie łoże, nad którem wznosił się pąsowy aksamitny baldachim, na firankach którego był wyszyty złotem krzyż domu Braganza.
— W czasach, kiedy jeszcze herb familii de Souza był czysty, bez piętna hańby — powiedział Vasconcellos — zdarzało się, że w tym pokoju nieraz odpoczywali królowie. Na dzisiejszą noc ten pokój jest przeznaczony na sypialnią dla Waszéj Królewskiéj Mości... Śij, pani, spokojnie; ja będę czuwać nad tém, ażeby Waszéj Królewskiéj Mości nie przeszkodzono.
I Vasconcellos ukłoniwszy się, chciał opuścić pokój.
— Zostań! — powiedziała królowa.
Vasconcellos zbladł, lecz natychmiast zatrzymał się.
— Senoras! — rzekła królowa, zwracając się do swoich dam — pozostawcie nas.
Dwie Portugalki wyszły. Królowa i Vasconcellos pozostali sam-na-sam.
Tylko jedna lampa oświecała pokój. Jéj słabe światło trzymało wszystko w półcieniu, zaledwie można było dojrzéć portrety zawieszone na ścianach, i ciężką sztukateryę zdobiącą sufit. Czasami tylko łysnęło światło na lustrach, pryzmatach świeczników i bladej pozłocie tarcz herbowych.
Królowa stała we drzwiach pokoju przeznaczonego na jej sypialnię. Vasconcellos schylony i ze spuszczonemi oczyma, pozostał na środku pokoju.
Niejakiś czas królowa była zmięszaną i niejako zgnębioną; jéj łono mocno się wznosiło; jéj policzki nagle przechodziły z koloru purpurowego do strasznej bladości. Lecz nagle zawładnęła swemi uczuciami, podniosła głowę i bystro spojrzała w twarz Vasconcellos’a.
— Panie! — powiedziała — przysuń mi krzesło... Zbliż się, słuchaj mnie... Czy pamiętasz te czasy, kiedyśmy się bawili na dworze Ludwika króla Francyi?
— Pamiętam — odpowiedział Vasconcellos.
— Pan wtedy bardzo byłeś nieszczęśliwy; ja zaś... ah! ja byłam bardzo szczęśliwą!... Ujrzałam cię, i wtedy to zaznałam co to są troski, byłam nieszczęśliwą ponieważ cię pokochałam... Nie przerywaj mi, panie... Przybyłam do Portugalii jedynie dla tego, ażeby cię jeszcze raz zobaczyć. Wcale nie myślałam o tronie. Sądziłam... ah! niestety byłam zaślepioną!... sądziłam, że w twoich oczach widziałam wzajemną miłość; miałam nadzieję!... Panie, ja sama zatrułam sobie życie, lecz zatrułam je sobie z miłości ku tobie.
Vasconcellos upadł na kolana i ukrył swą twarz w dłoniach.
Królowa mówiła głosem pewnym, lecz stłumionym. Na jéj twarzy malowała się straszna rezygnacja.
— Przyjechałam tutaj, — mówiła daléj królowa, — i zamiast obiecywanych honorów, doznałam obelg i pogardy. Ja, któréj całe życie było nieprzerwaném pasmem szczęścia, już przywykłam do łez. Chciałam życ samotnie, poświęcić swe życie na modlitwę do Boga, a on zmusza mnie, swoją żonę i królowę, uczestniczyć w tych bezwstydnych ordżjach, w obecności swych służalców; i nie mam nikogo, ażeby mnie pocieszył? nie mam nikogo na swą obronę?
— Pani! — zawołał Vasconcellos — miéj litość nademną!
— Panie! miéć litość nad tobą! — powtórzyła królowa, iskrzącym wzrokiem spoglądając na Vasconcellos’a. — W saméj rzeczy, już nieraz litowałam się nad tobą, p nieważ wiem, że mnie kochasz; wiem już o tém oddawna.
— Pani!... — przerwał Vasconcellos.
— Ah! wolno mi przemawiać do ciebie w podobny sposób — powiedziała Izabella ze smutnym uśmiechem — kochasz mnie, wiem o tém, lecz wiem również, że nieprzezwyciężona przeszkoda wznosi się przed tobą; przeszkoda, która dla mnie jest nieznaną, a dla ciebie jest nie do przezwyciężenia; przeszkoda, którą nie możesz i któréj nie powinieneś przezwyciężać... Vasconcellos’ie! sądziłeś, żeś się dobrze ukrywał, kiedyś zdaleka czuwał nademną, kiedyś wypełniał swój obowiązek z ostrożnością, z jaką inni spełniają zbrodnię? Lecz ja cię widziałam, ja cię przeczuwałam, i dla tego tylko jeszcze nie umarłam, pędząc swe życie na tym ohydnym dworze, żem czuła twą obecność... chciałam jeszcze żyć, ażeby kiedykolwiek podziękować ci za twe poświęcenie, i konając powiedziéć ci: „Kochałam cię, don Simonie, kocham cię, i oprócz ciebie nikogo więcéj nie kochałam jak tylko Boga.“
Vasconcellos głucho jęknął, Izabella nie myliła się: on kochał ją namiętnie, lecz ciągle walczył ze swoją namiętnością; była-to miłość bez celu, miłość bez nadziei — było-to ubóstwianie.
W téj chwili Vasconcellos byłby oddał swe życie na tym, a nawet obiecywane na tamtym świecie, gdyby wiedział, iż ofiara tego życia przyniesie jéj choćby chwilkę szczęścia; lecz jéj słowa padały mu na serce jakby roztopiony ołów; strasznie cierpiał, chciałby był uciec.
— Pani! — szeptał don Simon, składając ręce dziękuję ci... dziękuję ci... lecz litości! Nie znasz łańcucha, jaki mię wiąże. Pani, z duszą i ciałem należę do króla, pani zaś jesteś królową.
Izabella wstała.
— Nie jestem żoną króla — powiedziała królowa ze stałością.
Mówiąc te słowa królowa zarumieniła się, lecz nie spuściła oczu. W jéj ruchu i głosie przebijała się spokojna i szlachetna godność, która daleko lepiéj przystoi wstydowi, aniżeli zwykły śmiészny grymas, z jakim go wystawiają poeci i malarze.
Vasconcellos wstał i nie mógł strącić ze swojéj twarzy wyrazu wielkiego zadziwienia.
— Jestem tutaj — mówiła daléj Izabella — również jak w Wersalu, dzisiaj jak wtedy, panną de Savoie Nemours.
— Czy podobna! — zawołał Vasconcellos.
Izabella wyciągnęła rękę, którą don Simon ucałował z zapałem.
A teraz oddal się, don Simonie; moja ręka jest twoją, moje serce jest twojém, lecz moje życie jest w ręku Boga! W klasztorze będę się modlić za ciebie, za ciebie, który jesteś moim opiekuńczym aniołem, i za ciebie, który jesteś moim złym duchem.
Izabella królewskim ruchem rękę wskazała na drzwi.
Zgnębiony Vasconcellos stał na miejscu jakby skamieniały, i nie myślał być posłusznym. Wzniósł ręce i zgiął nogi, jak gdyby chciał uklęknąć.
Lecz nagle gasnąca lampa rzuciłąa gwałtowny ostatni płomyk. W téj chwili wzrok Vasconcellos’a spoczł na hebanowym fotelu o wysokich poręczach, na którym Ineza tak często siedzęc, rumieniła się pod wpływem jego głosu.
Vasconcellos raptem wstał, wyprostował się i wyszedł, nie powiedziawszy ani słowa.
Królowa odprowadziła go wzrokiem do progu.
— Boże! — wyszeptała Izabella — daj mi siłę, ażebym go mogła przestać kochać!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: Aleksander Chodecki.