Łaskawy opiekun czyli Bartłomiej Alfonsem/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Łaskawy opiekun czyli Bartłomiej Alfonsem
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski”
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Nazajutrz po świetnym balu, znużone damy dopiero około 11-ej z południa raczyły się obudzić. Pułkownikówna, otworzywszy oczy, co prędzej pobiegła do zwierciadła, ażeby tam oczekiwać wyroku na humor całodzienny. Spostrzegłszy zaś, że nie jest ani bladą, ani też utrudzoną, rozprawiała dosyć łaskawie o zadziwiającym kształcie sukni pani radczyni i o pociesznych kokardach na czepku podsędkowej. Tymczasem pani domu przypominała służącym wczorajsze uchybienia i wyrzucała kucharzowi ogromne błędy, w zawiesistych sosach ukryte. Pan Drążkowski zaś, namówiony od ukochanej małżonki, a mianowicie łagodnej pasierbicy, zaczął myśleć z zapałem o poprawie losu swego Bartłomiejka, do czego jeszcze prócz kobiet zniewalało go także i owo grosiwo, które nieboszczyk Socha wraz z swoim synalem oddał mu w opiekę. Nagle, wpadłszy na myśl, wybiegł, jak bomba, na ganek obszernego domostwa i kazał sobie natychmiast przywołać Bartłomiejka.
— Słuchaj, chłopcze — mówił poważnie uspokojony nieco pułkownik — ty już nie jesteś dzieckiem, wszak masz lat 17-cie, powinieneś się wysługiwać. Oto widzisz, w twoim wieku mam kilku niezłych parobków, ale, ponieważ twój ojciec służył u mnie lat kilkadziesiąt, chciałbym więc także ciebie na porządnego wykierować człowieka.
— Bartłomiejku, zostaniesz przy mnie, pozwalam ci być pisarzem!... — tu pułkownik podparł się pod bok i spojrzał na wychowańca, który go w rękę pocałował.
— Bartłomiejku — mówił dalej łaskawy jego opiekun — dzień dzisiejszy niechaj będzie dniem pierwszym twojego obowiązku, ruszaj więc natychmiast do folwarku i dopilnuj mi tego koniecznie, ażeby ogrodnik za wszystkie wczorajsze swoje głupstwa plagami był ukarany!
— Łaskawy panie — odrzekł po chwili Bartłomiejek — mnie się wydaje, że ogrodnik niczemu nie jest winien.
— Nie winien! nie winien! — zawołał żywo rozgniewany pułkownik, stukając cybuchem — jakto nie winien?... Ja powiadam, moja żona powiada, i panna Helena nawet to samo utrzymuje, chociaż on jej kwiaty codziennie w oknach ustawia...
I wśród największej złości, zostawiwszy przelęknionego swojego pisarza, oddalił się do swojej izby, bo nie mógł sobie wytłumaczyć, jak można mówić prawdę i ujmować się za prostakiem, tem bardziej, że od tygodnia nikt we wsi nie był wybity i że jego Edward od najpierwszej młodości wszystkie swoje piastunki lubił targać za włosy.
Tymczasem w domu pułkownika powracał zwolna dawny porządek; pułkownikowa wraz z córką jeździła po zabawach i pisywała listy do ukochanej radczyni, Delfinka spała pod piecem, Edward strzelał i trąbił od rana do wieczora, a pułkownik chodził do stodół, do folwarku, lecz nigdy do ogrodu, bo, lubo nie rozumiał bynajmniej przyczyny własnego postępowania, wstydził się jednakże napotkać starego ogrodnika, który za swoje najlepsze chęci miał haniebną odebrać karę.
Tak to upływały lata w domu państwa Drążkowskich, a że pułkownik lubił często porządkować swoje rachunki, pamiętał więc dobrze o tem wszystkiem, co między nim a ojcem Bartłomiejka zaszło, nie przestając wspominać, że teraz ciężkie czasy, że utrzymanie jednej nawet osoby ogromną w prowadzeniu domu sprawia różnicę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.