Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/526

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dwie godziny odstępowała pierwszego miejsca gospodyni domu, a pan kasjer z podsędkiem przez ciąg całego śniadania o toż samo się spierał. Anegdoty, facecje, przypowieści, niby humorystyczne motyle, unosiły się nad czepkami matron, nad sztywnemi czubami młodzieży, nad pieczonem prosięciem na zimno, i nad wielmożnym Drążkowskim.
Za parę godzin zastawiono znów obiad, w czasie którego z największą dokładnością powtórzyli wszyscy toż samo, o czem była mowa przy śniadaniu.

∗             ∗

Nareszcie ozwała się i kapela. Nie zaszkodzi bowiem polonez dla poważnych, a mazur, obertas i krakowiak dla żwawych chłopaków i dziewczyn. Ale u państwa Drążkowskich nic gminnego się nie pokaże; tam wyrwano fiołek i lilję białą, a wetknięto na to miejsce papierową girlandę[1], którą usłużni kupcy sprowadzili z Paryża.
Śmiesznie jest, a czasem przykro patrzeć na tych obłąkanych ludzi, co znacznemi pieniędzmi zakupują okrawki wstążek i papieru, które w obcym narodzie posklejali próżniacy w jakieś arlekińskie ubiorki. Wtem wybiła już ósma. Na podwórzu wicher, a w bawialnej izbie goście tańcowali kontredansa.
— Wiatr obalił jabłonkę!... zawołał któryś z mężczyzn, spoglądając przez okno.
— Aha, to ta jabłonka, którą od dwóch lat już podpieram... — wykrzyknął mniemany lokaj i, postawiwszy samowar na posadzce, wybiegł co prędzej do ogrodu.
— Głupiec, warjat, a nawet błazen — mruknął pod nosem pan pułkownik i ruszył ramionami.
Tymczasem goście, tańcząc, na nic nie uważali i otoczyli figurami samowar dokoła. A ponieważ przed chwilą na tem samem miejscu, gdzie on stanął, panna Helena tańcowała solo i nakształt kłębów dymu wywijała białą chustką, sprowadzoną z Paryża, nic przeto dziwnego, że małej tej zmiany nie dostrzegli teraz goście i spokojnie zupełnie krzyżowali się tu i owdzie obok samowara.

VI.

Nazajutrz po świetnym balu, znużone damy dopiero około 11-ej z południa raczyły się obudzić. Pułkownikówna, otworzywszy oczy, co prędzej pobiegła do zwierciadła, ażeby tam oczekiwać wyroku na humor całodzienny. Spostrzegłszy zaś, że nie jest ani bladą, ani też utrudzoną, rozprawiała dosyć łaskawie o zadziwiającym kształcie sukni pani radczyni i o pociesznych kokardach na czepku podsędkowej. Tymczasem pani domu przypominała służącym wczorajsze uchybienia i wyrzucała kucharzowi ogromne błędy, w zawiesistych sosach ukryte. Pan Drążkowski zaś, namówiony od ukochanej małżonki, a mianowicie łagodnej pasierbicy, zaczął myśleć z zapałem o poprawie losy swego Bartłomiejka, do czego jeszcze prócz kobiet zniewalało go także i owo grosiwo, które nieboszczyk Socha wraz z swoim synalem oddał mu w opiekę. Nagle, wpadłszy na myśl, wybiegł, jak bomba, na ganek obszernego domostwa i kazał sobie natychmiast przywołać Bartłomiejka.
— Słuchaj, chłopcze — mówił poważnie uspokojony nieco pułkownik — ty już nie jesteś dzieckiem, wszak masz lat 17-cie, powinieneś się wysługiwać. Oto widzisz, w twoim wieku mam kilku niezłych parobków, ale, ponieważ twój ojciec służył u mnie lat kilkadziesiąt, chciałbym więc także ciebie na porządnego wykierować człowieka.
— Bartłomiejku, zostaniesz przy mnie, pozwalam ci być pisarzem!... — tu pułkownik podparł się pod bok i spojrzał na wychowańca, który go w rękę pocałował.
— Bartłomiejku — mówił dalej łaskawy jego opiekun — dzień dzisiejszy niechaj będzie dniem pierwszym twojego obowiązku, ruszaj więc natychmiast do folwarku i dopilnuj mi tego koniecznie, ażeby ogrodnik za wszystkie wczorajsze swoje głupstwa plagami był ukarany!
— Łaskawy panie — odrzekł po chwili Bartłomiejek — mnie się wydaje, że ogrodnik niczemu nie jest winien.
— Nie winien! nie winien! — zawołał żywo rozgniewany pułkownik, stukając cybuchem — jakto nie winien?... Ja powiadam, moja żona powiada, i panna Helena nawet to samo utrzymuje, chociaż on jej kwiaty codziennie w oknach ustawia...

I wśród największej złości, zostawiwszy przelęknionego swojego pisarza, oddalił się do swojej izby, bo nie mógł sobie wytłumaczyć, jak można mówić prawdę i ujmować się za prostakiem, tem bardziej, że od tygodnia nikt we wsi nie był wybity i że jego Edward od najpierwszej

  1. girlanda (franc.), splot kwiatów i liści w formie rozwartego wieńca.