Przejdź do zawartości

Dla czego się nie bawią

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł Dla czego się nie bawią
Podtytuł Kwestya towarzyska
Pochodzenie „Kalendarz Lubelski Na Rok Zwyczajny 1897“
Wydawca M. Kossakowska
Data wyd. 1897
Druk M. Kossakowska
Miejsce wyd. Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


DLA CZEGO SIĘ NIE BAWIĄ.
(KWESTYA TOWARZYSKA).

Alboż się nie bawią! — zawoła ze zdziwieniem czytelniczka na wsi. To my się nie bawimy, siedząc cicho w dworkach, ufortyfikowanych wysokiemi zaspami śniegu, lub odciętych od ludzi popsutemi groblami i jeziorami błota, ale tam w Warszawie i w ogóle w miastach.. Doprawdy nie rozumiem, zkąd podobna kwestya mogła komu przyjść na myśl?
Macie bale korporacyjne, profesjonalne, filantropijne (tych najwięcej), zabawa goni zabawę, trudno nawet wyobrazić sobie, jakim sposobem delikatne warszawianki mogą wytrzymać tyle tańców i tyle bezsennych nocy.
Ma pani słuszność. Istotnie są bale, które kronika karnawałowa zapisuje ku wiecznej pamięci; rzadki wypadek by który się nie udał; publiczności pełno, a chociaż ziewa ona czasem i „pracuje“ najwidoczniej, zamiast używać rozrywki, dochód przekonywa, że takie zabawy odpowiadają naszym wymaganiom.
Chociaż w ogóle cyfry stanowią najsilniejszy argument, nie ma jednak prawidła bez wyjątków, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę różne uboczne względy, chęć pokazania się, wreszcie filantropję, zostanie ledwie garstka osób, które przybyły dla samej zabawy.
— E — oburzy się czytelniczka — ktoby tam badał, dla jakich przyczyn jestem na balu, dosyć że jestem. Co innego gdy mnie niema.
— O to właśnie idzie, dopominamy się o tych, lub raczej o te których niema, a które na tysiące można liczyć. Drobny zaledwie procent młodych osób korzysta z zabaw publicznych, reszta „świeci nieobecnością.“
Dla czego?
Przyczyna bardzo prosta. Niektórzy ojcowie i matki pragną dobierać towarzystwo dla córek, drżą na myśl wątpliwej wartości komplementów, jakie Zosia lub Mania usłyszećby mogła, a „niewinny flircik“ przejmuje ich strachem. Takim nie przypada do gustu zebranie bardzo liczne, złożone z żywiołów różnorodnych; oni swoich córek na bal nie zawiozą.
— Co? na schyłku dziewiętnastego wieku, który wydał przepiękny owoc: feministkę, trafiają się jeszcze podobnie dzikie wyobrażenia?
— Tak, są one, rzecby można, instyktowym odruchem, którym w niebezpieczeństwie człowiek zasłania się i ocala nieraz. W miastach naliczylibyśmy dużo osób cofających niejako tryumfalny pochód idei wyzwolenia kobiety z przesądów, swobody pojęć i tym podobnych haseł, maruderów, zdaniem których, dusza dziewczęcia to biała sukienka, nie znosząca najlżejszego pyłu, chowających pod klucz gazetę z opisami skandalików i „wypadków.“ Któżby się dziwił że w ich przekonaniu jedyną formą zabawy jest wieczorek w gronie znajomych, lub przez osoby zaufane wprowadzonych. W małem zamkniętem kółku wszelka kontrola jest możliwą, a jeśli pośród ogólnej harmonii trafi się dysonans, łatwiej go usunąć.
Czytelniczka z „zapadłych kątów“ nie wyśmieje tych wymagań. Ona przywykła również do dobranego towarzystwa, w którem się wszyscy znają, a nawet, co trudniej, szanują wzajemnie, tylko postawi mi zarzut, że przelewam z pustego w próżne.
Powiadasz — zawoła — że się nie bawią, a wynajdujesz zebrania do których, jak sądziłam, brakłoby nawet uczestniczek, gdyż wszystkie zajęte balami publicznymi. Więc gdy i po domach się bawią, tem lepiej.
Tu właśnie tkwi przyczyna poruszonej przez nas kwestyi hier liegt der Hund begraben.
Wieczorków takich bywa bardzo mało, mimo że sympatya ogółu przemawia za niemi.
Z jakiego powodu?
Panna Tecia powiada na to pytanie: „bawić się nie lubię.“ Obłudnica! umyślnie przytem długie rzęsy spuszcza, by ukryć łezkę którą powstrzymuje. Zosia, Jadzia, Halinka do antypatyi się nie przyznają; — rodzice każdej chociaż skromnie uposażeni, radziby córkom nieba przychylić, więc jeśli panny poproszą, zabawa będzie... Na sam dźwięk tych wyrazów, oczy panienek błyszczą, twarzyczki jaśnieją rumieńcem, tęskny walc i zamaszysty mazur brzmią w uszach.
Rodzice się zgodzili, wieczorek chyba pewny. Niestety! ma on jednak nie ujrzeć światła lamp naftowych.
Czy zachorował kto nagle, lub stało się co złego? bynajmniej! Tylko, po ścisłem obliczeniu wydatków, lubiący by dochód był z rozchodem w zgodzie, dali za wygranę.
Cóż znowu! Wiedzieli przecież, że wydatek być musi, że przyjęcie, choćby najskromniejsze, kosztuje!
Najskromniejsze? proszę!... Alboż dziś skromnie przyjmować wolno? Tego rodzaju „skromność“ równałaby się bezczelności, trzeba iść śladem ogółu, lub zupełnie się wycofać. Wymagania wzrosły, kto ich nie rozumie niech siedzi cicho. X-wie dali swoim gościom sarninę, pulardy, lody, moc świetnych likierów i wina. Y-wie wystąpili z szampanem; a wszystkim wiadomo, że ani jedni, ani drudzy majątku nie posiadają. Wystąpili, bo tak trzeba, inaczej byłby wstyd, a kompromitować się nie sposób.
Ponieważ Zosia pragnęła się zabawić (cóż dziwnego wszak święci najcudniejszą porę życia) ojczulek nie odmówił — „owszem niech poskacze, byle w domu, pomiędzy znajomymi, w kółku dobranem.“ Okazała się potrzebną narada, jak to wszystko urządzić.
Ojczulek na naradzie mało mówił, tylko słuchał z wielką uwagą. Słuchał, czoło chmurzył, a gdy jedna z kuzynek wspomniała o kwiatach do ubrania stołów i nowych firankach do jadalni, druga o wynajęciu serwisów i służby, za głowę się chwycił i rzekł krótko:
— Moje kochane, dajmy pokój.
Na tem się skończyła dla Zosi epopeja karnawałowa.
Czy panience było bardzo przykro? Bezwątpienia!
Czy miała żal do rodziców, że nie zachowali się więcej samodzielnie, zamiast kopiować drugich, którzy rozporządzają większemi środkami? Bynajmniej. Zosia jest siostrzeniczką bardzo mądrej cioci i siostrą jej córek, wychowanych jak wielkie damy — perswazye tych pań ułagodziły ją odrazu.
— „Lepiej nic, niż byle co,“ oto zasada w imię której wieczorek upadł i łezki błyszczące w oczach Zosi skryły się za powiekę. Albo się ma przekonania, albo się ich nie ma. Zosia uchodzi od tego czasu za osóbkę stałych przekonań i silnej woli. Kto wie ile im poświęciła?
Może ten wieczorek zapisałby się w jej pamięci nie zatartemi głoskami, może stałby się źródłem najsłodszych marzeń, w najgorszym wypadku, dałby jej chociaż parę wspomnień pogodnych, a więc, bez zaprzeczenia miłych. Biedna Zosia!...
Ojciec Brońci, Lodzi, Janiny zadłużył się po uszy; matka Feli chociaż ciężko pracuje, nie wahałaby się pójść jego śladem, tylko mąż przeszkodził. Halinkę i Jadzię czekał smutny los Zosi, lecz uratowała je babcia, staruszka, osoba nader zacofana i mówiąca takie rzeczy...
Rodzice tych panienek utrzymują także iż nie można się wyróżniać i postępować inaczej niż wszyscy. Z tego powodu odmówili paru zaproszeniom jeszcze przed adwentem, bo należałby się odwet, a wymagania teraz takie wielkie... Dzieweczki sądziły, iż lepiej zaproszenia przyjąć, ale rodzice o radę ich nie pytali, babcia zaś była wtedy u wuja — zresztą kto mógł przypuszczać, że staruszka z wnuczkami zgodzi się na jedno.
Jestto pewnie babcia zamożna, mająca sporo papierów procentowych, a nie lubiąca ich wydawać, zdolna wszakże, od czasu do czasu, poświęcić cośkolwiek dla wnuczek, lub może rozrzutnica, która wartości grosza nie zna i przepuściwszy własny majątek, innym daje złe rady.
Ani jedno, ani drugie.
Córka urzędnika i wdowa po urzędniku, babcia posiada emeryturę wystarczającą od biedy na utrzymanie bardzo skromne, a która w jej oczach jest funduszem olbrzymim. Zawsze uśmiechnięta, wesoła, staruszka ma w pamięci mnóstwo miłych wspomnień, rozsnuwa je też przed wnuczkami niby barwne paciorki, przyczem śmieje się i ożywia, jak gdyby jej lat ubyło, a panienki słuchają z wielkiem zaciekawieniem.
Jakie to, za jej czasów, były zabawy! po trzy dni z rzędu nie raz tańczono w jednym domu, a gościnni gospodarze zapraszali: jeszcze! jeszcze!...
Czemuż teraz inaczej? dlaczego mama i tatko mówią, że w tych warunkach przyjęcie udaćby się nie mogło, gdyż trzeba innego otoczenia, większego lokalu, służby i funduszu, na każdy wieczorek chociaż sto rubli. Sto rubli!... Babcia osłupiała, nie wierzyła słuchowi, sto rubli na jeden wieczór!...
Patrzyła przez chwilę na syna mocno zdziwionym wzrokiem, który kolejno przeniosła na synowę. Sto rubli!... Rozszerzone jej źrenice powiększyły się jeszcze bardziej gdy zaczęto wyliczać różne „niezbędne“ wydatki, ciągnące za sobą długi szereg „koniecznych“ i „nieuniknionych.“ Kiwała tylko głową, powtarzając od czasu do czasu:
Moje dzieci! moje dzieci! to dziwne — osobliwe.
Jakże nie miała się dziwić i kiwać głową, kobieta, przywykła całe życie do rozporządzenia skromnym groszem, który jednak wystarczał i chronił od tych grożących obecnie wielu rodzinom ostateczności: dziś na wozie, jutro pod wozem.
Dziwiła się też i rozmyślała, a wnuczki zapatrzone w nią jak w tęczę, nie wątpiły, że dała się przekonać. Tyle pieniędzy, gdy tatko pracuje dniem i nocą!...
Po chwili jednak staruszka odzyskała równowagę, filuterny uśmiech ożywił jej rysy. Halinka i Jadzia spojrzały po sobie, otucha w nie wstąpiła. O, babciu, babciu! radeby wykrzyknąć, daj nam przeżyć sen, który opromieniał twe młode lata, nazbierać wspomnień uprzyjemniających później nie jedną chwilę. My tych przepychów nie pragniemy, bo cóż nam po nich, my tylko chciałybyśmy się pośmiać, potańczyć, poszaleć trochę w takt melodyj które nam grają w sercach dźwiękami cudnemi.
Uśmiech nie opuszczał ust babci, teraz już nie filuterny, nie złośliwy, lecz tryumfujący; miała minę wodza, który wygrał bitwę. Cały plan tej bitwy, tej kampanji przeciw zbytkowi panoszącemu się tam, gdzie ledwie koniec z końcem można związać, miała już w głowie i była pewną zwycięztwa.
Przeprowadziła z synem bardzo długą rozmowę, wśród której nie rzekła ani razu: mylisz się, a twoje dzieci źle na tem wychodzą, zrobiłbyś lepiej nie patrząc na innych, lecz pilnując tylko siebie i uwzględniając własne warunki. Babcia uszanowała tak zwane „wymagania chwili“ — trudno płynąć przeciw prądowi, gdy kto nie czuje się na siłach, trudno — rzeczywiście. Przyjęła fakt z pewnym rodzajem rezygnacyi i okazała się dyplomatką niepospolitą.
Zrozumiała o co idzie, synowi i synowej nie przeczyła im wcale. Mają najzupełniejszą słuszność. Tylko ponieważ dziwactwa są przywilejem starości, prosiła, by jej nie bronili podziwaczyć trochę. Stęskniła się do towarzystwa, pragnie od czasu do czasu porozmawiać ze znajomymi, może to tak przed śmiercią podobne fantazje przychodzą... Syn jej paru rubli nie pożałuje, ona doda trochę i zaprosi kilka rodzin na skromne przyjęcie. Kompromitacyi się nie obawia — wszyscy przecież wiedzą, że bierze po mężu skromną emeryturę, a to jej musi wystarczyć.
Żądanie babci, bardzo dziwne co prawda, zostało jednak spełnione, syn i synowa nie śmieli się sprzeciwić. A panienki? Zapewniam że bawiły się doskonale, tak dalece, że pani domu, zapomniała się wstydzić skromnego przyjęcia, małych pokoików i niezręcznej służby. Jedna z rodzin uczestniczących w wieczorku „babcinym“ zaprosiła całe towarzystwo na podobny „bal“ do siebie, za nią pójdą inne, a wówczas babcia dyplomatka odniesie zupełny tryumf.
Gdyby takich śmiałych niewiast, lub mężów, znalazło się więcej, ileżby na tem zyskali młodzi! Życie towarzyskie rozwinęłoby się i zakwitło pełnym, bujnym kwiatem, gdy tymczasem dziś jest wymęczoną, wychodowaną sztucznie rośliną, która umiera na anemię.

K. Szaniawska.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.