Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to najcięższy wieczór mego życia, ale związane z nim będzie miłe wspomnienie.
— Mówiłam tak, jak czułam, — odparła, — i sprawiedliwie w stosunku do pana. Bardzo mi przykro, że ojciec obszedł się z panem tak niegrzecznie.
Doszli do furtki ogrodowej, i panna Vandeleur, postawiwszy świecę na ziemi, zaczęła odsuwać rygle.
— Jeszcze słowo, — rzekł Francis, — czy to ostatni raz? Czy nie zobaczę pani więcej?
— Niestety, — westchnęła, — słyszał pan co mówi mój ojciec. Muszę słuchać, cóż mam czynić?
— Proszę mi powiedzieć, przynajmniej, że nie dzieje się to za zgodą pani, — nalegał Francis, — proszę powiedzieć, że pani nie chce, aby to nasze widzenie było ostatnie.
— Ależ tak, — potwierdziła, — nie chcę, bynajmniej. Pan mi się wydaje prawym i dzielnym człowiekiem.
— W takim razie, — rzekł Francis, — proszę mi dać coś na pamiątkę,
Zatrzymała się z ręką na kluczu, bo różne rygle i sztaby były odsunięte i pozostawał tylko zamek.
— Jeżeli się zgodzę, — rzekła, — czy pan mi obieca ściśle wykonać to, co panu powiem?
— Czyż może pani pytać? — żywo zaprotestował Francis, — na rozkaz pani uczynię wszystko.
Obróciła klucz w zamku i otworzyła drzwi.
— Niech tak będzie, — rzekła, — pan nie wie, o co pan prosi, ale niechże tak będzie. Cokolwiek pan usłyszy, — mówiła dalej, — cokolwiek się stanie, proszę nie wracać do tego domu. Proszę biec, proszę się śpieszyć, aż pan dobiegnie do ludnych i oświetlonych ulic śródmieścia. A i tam nech pan ma się na baczności. Grozi panu większi niebezpieczeństwo, niż pan przypuszcza. Proszę mi obie-