Przejdź do zawartości

Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

był na tyle głupi, że wyznaczył panu pensję. Był na tyle głupi i zarozumiały, że proponował małżeństwo między panem a tą oto młodą panną. Przed dwoma dniami pokazano jej pana i z przyjemnością mogę panu zakomunikować, że odrzuciła myśl tego związku z niesmakiem. Pozwolę sobie dodać, że mam znaczny wpływ na ojca pańskiego i nie będzie to moją winą, jeżeli przed upływem tygodnia nie odbierze panu pensji i nie odeśle z powrotem do gryzmolenia.
Ton głosu starca bardziej jeszcze ranił niż jego słowa. Francis czuł, że się wystawia na pogardę najokrutniejszą, nieznośną, druzgocącą. Doznał zawrotu głowy i zakrył twarz dłońmi. Z ust jego wydarło się suche łkanie. Ale panna Vandeleur raz jeszcze wmieszała się do rozmowy.
— Panie Scrymgeour, — rzekła równym, jaśnym głosem, — nie powinny pana martwić twarde słowa mego ojca. Nie czuję do pana odrazy, przeciwnie, prosiłam, by mi wolno było lepiej poznać pana. To zaś co zaszło dziś wieczorem, napełniło mnie, niech mi pan wierzy, szacunkiem i współczuciem dla pana.
Właśnie w tej chwili pan Rolles poruszył konwulsyjnie ręką i to przekonało Francisa, że był tylko uśpiony narkotykiem, którego działanie zaczynało ustawać. P. Vandeleur pochylił się nad nim i przypatrzył się jego twarzy.
— Żwawo, żwawo, — zawołał, podnosząc głowę, — niechże się już skończy ta komedja. Ponieważ jest pani tak zachwycona jego zachowaniem się, panno Vandeleur, proszę wziąć świecę i wyprowadzić stąd precz tego bękarta.
Młoda panna usłuchała z pośpiechem.
— Dziękuję pani, — rzekł Francis, gdy znaleźli się sami w ogrodzie, — dziękuję z całej duszy. Był