Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kochała tą miłością przynajmniej mnie tylko jednego! Sam panowałem w dziewiczem jej sercu! A dziś widzieć jak ona oddaje to serce innemu, nie! to za wiele! Wołałbym ażeby umarła, bo poszedłbym tam za nią. Grób zamiast nas rozdzielić, złączyłby nas z sobą. Miałbym część w tej zimnej mogile, jaką by mi wolno było z nią dzielić.
Łkanie więziło głos w gardle starca. Oczy jego napełniały się łzami, a po wybuchu boleści następował wybuch gniewu.
— Nie! nie! wołał z wściekłością. Niechcę ażeby kochała! Kochać jej zabraniam! Zresztą kogóżby kochała?
Spoglądał w około siebie i niespostrzegał nikogo. Herminia, uważał to wielekroć razy, przechodziła obojętnie pośród salonów, zdając się niesłyszeć szeptów podziwu i uwielbienia, jakie wzbudzała jej piękność. Żaden z eleganckiej światowej młodzieży, nie śmiał zbliżyć się do niej z poufalszą nieco grzecznością. Jedynie tylko Andrzej San-Rémo przebywał w zamku de Grandlieu przez czas dłuższy, lecz Herminia zaledwie zdołała pokryć wzgardliwą obojętność, jak gdyby wstręt jaki uczuwała dla niego; i obecnie rzadko młodzieniec ukazywał się w pałacu, zkąd go zapewne wygnała ta zimna jej grzeczność.
Któżby więc to mógł być, który rozbudził w niej miłość? Stawione sobie bezustannie to zapytanie torturowało wicehrabiego, sprowadzając mu bezsenne noce, i dnie nieskończenie długie.
Starzec w ową noc właśnie słyszał kolejno dwana-