Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ście uderzeń zegara wydzwaniającego północ, ową godzinę, tyle drogą tak oszustom jak i zakochanym, następnie wstał z łóżka na którem przewracał się gorączkowo, a wdziawszy na siebie ubranie, otworzył okno wychodzące na ogród, i wsparł się na balustradzie, wychylając rozpaloną głowę na chłodny powiew wiatru płynącego od strony Sekwany, patrzył roztargnionym wzrokiem, to na niebiosa, to na gazowe płomienie oświetlające Pola Elizejskie. Nagłe drgnął cały, zbierając rozpierzchnione myśli.
Słaby, ale wyraźny szmer, jak gdyby otwierających się na parterze drzwi pałacowych, dobiegł mu do uszu. Wychylił się w próżnię, usiłując wzrokiem przebić ciemności, i dojrzał, a raczej odgadł bielejące kształty niewieściej postaci, pomykającej lekko w stronę zaokrąglonej alei, i znikającej po za kępami drzew.
Myśl, ażeby tą nocną wędrowczynią mogła być Herminia, nie przyszła mu wcale do głowy. Przypuścił raczej, że któraś z kobiet służebnych, upodobała sobie ow nocny spacer, nie mogąc w dzień użyć przechadzki po wysypanych piaskiem alejach, przeznaczonych dla arystokratycznych bucików właścicielki.
Mimo to zazdrość zatętniała głucho mu w sercu. Podejrzenie, z razu niepewne, utrwalające się jednak z każdą minutą, zaczęło szarpać umysł wicehrabiego.
— A gdyby to była Herminia? rzekł sam do siebie. Jaki powód mógłby ją znaglić do znalezienia się w ogrodzie o takiej godzinie? Nie! to niepodobna. To szaleństwo! wyszepnął. Widocznie ogarnia mnie obłąkanie!
I walczył sam przeciw sobie, usiłując przekonać