Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po chwili rozległ się łoskot, jak gdyby upadającego ciała, któremu gniewne towarzyszyło zaklęcie, poczem znów ktoś powoli zaczął wstępować na górę. Wreszcie te kroki zatrzymały się przede drzwiami. Czyjaś niepewna ręka jakby odnalazłszy zamek wprowadziła doń klucz powoli.
Dinah pomimo swojej trwogi i zupełnego wycieńczenia nie straciła odwagi. Wraz z siłą woli, reszta i padających sił nagle się w niej zbudziła, tak, że z po przedniego moralnego odrętwienia nie pozostało w niej śladu. Dziewczyna przed chwilą drżącą jak liść z obawy, stała się naraz silną i odważną.
Drzwi otworzyły się nareszcie, a w nich ukazał się Sariol z lampką naftową w jednej, a kluczem w drugiej ręce, i przestąpiwszy próg izby, zatrzymał się z miną tryumfującego zdobywcy, pewien iż mu się nic oprzeć nie zdoła.
Był kompletnie pijanym, pijanym do tego stopnia, że z wielkiem wysileniem zdołał się utrzymać na nogach.
— To ja, droga gołąbeczko, rzekł, z trudnością władając językiem. Przychodzę zobaczyć jak się miewasz? Jesteś zdrową, tem lepiej! Ja również dobrze się czuję. Porozmawiajmy z sobą oboje... A co?.. he! he!.. Tu zaśmiał się głupowato.
— Panie! zawołało dziewczę, ja pana nie znam, proszę wyjść!
— Wyjść? ha! ha! nie głupim, mój ptaszku. Nie znamy się, mówisz. Co to szkodzi? Poznajomimy się wprędce.
— Czego pan żądasz? Czego chcesz?