Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mo to powitał go dość zimno, przeszedł więc do salonów gry, gdzie się umieścił po za Strénym, a tym sposobem na wprost Jobin’a i małego garbuska. Dobywszy tu banknot z pugilaresu, rzucił go na zielone sukno stolika, i śmiejąc się zawołał
— Stawiam pięćdziesiąt luidorów!
Pan de Lansac, a raczej Jobin z oczyma utkwionemi w palce bankiera nie zwrócił na przybyłego uwagi. Posłyszawszy ten glos, zadrżał, podniósł głowę i wlepił wzrok nieruchomy w mówiącego. Ten niemy egzamin trwał przez kilka sekund, poczem Jobin pochylając się ku panu de Génin zapytał go cicho:
— Kto jest ten pan?
— Jest to baron de Croix-Dieu.
— Racz wybaczyć panie naczelniku moją natrętność. Lecz cóż to za osobistość ów pan baron de Croix-Dieu?
— Jest to dżentlemen znany w całym Paryżu.
— Od jak dawna jest znanym?
Mały garbusek rzucił się niecierpliwie.
— Ach! odrzekł, od iluż lat, w całym świecie widujemy barona de Croix-Dieu, i słyszymy o nim! Dla czego mnie pytasz o niego? Miałżebyś go uważać za którego z tych łotrów niebezpiecznych, jakich rysopisy masz w swojej kieszeni?
Po tych kilku wyrazach wyszeptanych do ucha tak cicho, że najbliżsi sąsiedzi słyszeć ich nie mogli, Jobin zaczął egzaminować postać Filipa Croix-Dieu, stojącego naprzeciw siebie w pełnem oświetleniu, a studjując rysy jego charakterystycznej twarzy, powtarzał w myśli.
— Cera i wyraz oblicza odmienne z pozoru. Tamten