Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

był rudym, ten jest brunetem. Kwestja ufarbowania włosów. Ale też same usta, toż samo spojrzenie! Oprócz akcentu, tenże sam głos. Nie! to chyba nie jest ten człowiek, skoro jak twierdzi pan de Génin, tego tu od dawna zna cały Paryż! Już z dziesięć razy zdawało mi się, że odnajduję tego Fryderyka Müller. Zostanę wreszcie maniakiem! Ach! cóżbym nie dał, gdybym mógł usłyszeć tego barona mówiącego po niemiecku. Choćbym miał uchodzić za głupca, a nawet i szalonego, zbadać muszę pierwiastki rodowe tego pana de Croix-Dieu.
Filip nie podejrzywając, że owe binokle i naiwny pozór parafianina ukrywały jednego z najniebezpieczniejszych mu wrogów, obrzucającego go swem przenikliwem spojrzeniem, przegrał swe tysiąc franków wciąż uśmiechnięty, poczem niechcąc próbować powtórnie szczęścia fortuny, odszedł od stołu gry, a po zamienieniu kilku słów i uściśnień ręki ze znajomymi, udał się do głównego salonu, w którym królowała Fanny.
Zaledwie tam wszedł, gdy służący otworzywszy drzwi wygłosił:
— Pan markiz de San-Rémo.
— Ha! ha! pomyślał baron. Już on. Sądziłem że dopiero jutro przybędzie. Lecz jak zmieniony! Cios widocznie był zbyt ciężkim. Biedny chłopiec! Budzi on we mnie sympatję, na honor!... Nieszczęściem dał się pochwycić w koła maszyny, a maszyna raz w bieg puszczona nie zatrzymuje się nigdy!...
Fanny postąpiwszy naprzeciw nowoprzybyłemu, stanęła zdumiona zmianą jego rysów twarzy. Młodzieniec