Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

upuściła go z okrzykiem przerażenia.
Kropla krwi świeżo zaschniętej, widniała na matowej bieli jednego z kwiatów wiązanki.
Drżąca jak gdyby oszołomiona, Herminia patrzyła nieruchomie na bukiet u jej stóp leżący, z kroplą różowej krwi na atłasowych listkach kwiatu.
— Ta krew, wyszepnęła, to jego krew! Wszystko teraz rozumiem. Podsłuchał rozmowę pomiędzy mną i Dyaną, ukryty gdzieś w pobliżu. Poznawszy moje życzenie, urzeczywistnić je pragnął. Dla zadość uczynienia owemu dziecinnemu kaprysowi, naraził swe życie! Dla zdobycia tego fatalnego bukietu przeskoczył przepaść! Naraził się na niebezpieczeństwa, jakie zazdrosny ów starzec rozstawił w około cieplarni, gdzie żyją jego kwiaty. Udało mu się to, lecz wrócił raniony. Jego krew płynie. Boże! okaż swe miłosierdzie nademną, bo zdaje mi się chwilami, że dostanę obłąkania!
Tu upadła na krzesło, usiłując rozegnać ogarniające ją myśli, jakie paliły jej umysł zmięszany, i uciskały jej serce. Daremno jej drżące usta szeptały:
— Ja nie chcę go kochać!, ja nie chcę!
Głos wewnętrznego przekonania powtarzał jej z nieustraszonem okrucieństwem:
— Kochasz go!.. kochasz!
Na owym bezużytecznym oporze walczącej zwyciężonej, Herminia straciła znaczną część czasu. Zdawało się jej, że żyje pośród snu, marzenia. Nie wiedziała nawet sama gdzie się znajduje obecnie. Wszystko mieszało się w około niej, tak jak i w niej samej. Jedno, wyłączne uczucie pochłaniało ją w zupełności. Była to