Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kojów, gdzie w kartonowych okryciach leżały zawinięte suknie, jakie z sobą przywiozła.
Pokojówka tu na nią oczekiwała.
— Pozostaw mnie samą, wyrzekła, i przyjdź za pół godziny.
— Lecz pani jest bardzo bladą, wyszepnęła dziewczyna, może pani zasłabnąć.
— Wyścigi te mnie znużyły. Ale drobnostka, to przejdzie. Potrzebuję tylko spocząć nieco.
Służącą odeszła.
— W rzeczy samej, muszę być bladą, pomyślała wicehrabina. Cierpiałam wiele, i dotąd cierpię. Muszę być zaiste bardzo występną, skoro tak ciężką odnoszę karę. Występną, powtórzyła, lecz cóż uczyniłam?
Zbliżyła się do zwierciadła. Nagle jej wzrok padł na bukiet leżący na pułeczce nad kominkiem.
— Bukiet Dyany! zawołała, zkąd on się tu znalazł? Zadumała się przez chwilę, a potem mówiła dalej: Rozstałam się z mą na schodach trzymała wtedy go w ręku! Jestem tego pewną, widziałam. Nie są to jej kwiaty, a jednak sa też same. Co to znaczy?
Ujęła bukiet i zadrżała, spostrzegłszy ukrytą w mm małą kartkę papieru na której były nakreślone te słowa: „Obecnie są dwa bukiety“.
Listy adresowane do pana de Grandlieu przez Andrzeja przechodziły częstokroć przez ręce Herminii.
— To jego pismo, wyszepnęła, a wymówione przeżeranie wyrazy.
Drżącą z wzruszenia, chciała zbliżyć bukiet do twarzy, ażeby odetchnąć upajającą jego wonią; lecz nagle