Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziwna jakaś trwoga, pełna rozkoszy i goryczy zarazem, jakaś niewysłowiona radość, wraz z kolącemi wyrzutami sumienia.
Dwa lekkie puknięcia we drzwi pokoju przywiodły ją do przytomności. Zerwała się szybko, podniosła bukiet na podłodze leżący, a uniósłszy nakrywę jednego z wazonów Japońskich, wrzuciła w ów grób porcelanowy te kwiaty, pytając z lekka drżącym głosem:
— Kto tam?
— Ja. odrzekł pan de Grandlieu. Czy mogę wejść?
— Możesz.
Wicehrabia ukazał się we drzwiach. Twarz jego radością promieniała.
— Sądziłem, że znajdę cię już w gotowej toalecie wieczorowej, drogie dziecię, zawołał, a otóż cię widzę w porannem ubraniu. Gdzież jest twa pokojówka? Zaraz zadzwonią na obiad, pośpiesz się proszę.
— Pokojówka natychmiast przybędzie, odpowiedziała Herminia, będę gotową w ciągu kilku minut. Czując się nieco cierpiącą, pragnęłam pozostać sama na chwilę.
— Dzieliłaś moje obawy, widziałem to, rzekł Armand. Były one w zupełności usprawiedliwionemi. I dla tego to nie tracąc czasu, spieszyłem cię uspokoić. Przynoszę ci dobrą wiadomość. Zgadujesz, że chodzi tu o Andrzeja, mówił pan de Grandlieu. Powrócił z bardziej fantastycznej wycieczki, niżli w balladzie Burgera. Tak jeździec jak i wierzchowiec są dzięki niebu cali i zdrowi. Co zaś do rany Andrzeja nie jest ona wcale niebezpieczną.
— Pan de San-Rémo został ranionym? zawołała Herminia.