Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak to byłoby smutne! Bóg miłosierny nie dopuścił tego.
— Dziewczę ukochane! odrzekł młodzieniec, jeżelim dobrze zrozumiał znaczenie kilku wyrazów, jakie wymówiły twe usta w przystępie gorączki, to niebezpieczeństwo śmierci nie było najstraszniejszem jakie ci zagrażało tego wieczora. Aby uniknąć powtórzenia się czegoś podobnego, potrzebuję wszystko szczegółowo wiedzieć. Jakkolwiek bądź przykrem i trudnem może być dla ciebie powrót do tych smutnych wspomnień, objaśnij mnie proszę o tem co zaszło.
— Dobrze, wszystko ci opowiem. Pojąłeś to jak widzę i zrozumiałeś.
Tu Dinah w krótkości opowiedziała rzeczy, znane już czytelnikom.
Oktawiusz zadrżał, posłyszawszy o nieprzezwyciężonej senności jaka opanowała Dinę po wypiciu podanego jej przez panią Angot napoju.
Zbladł i skamieniał, nie oddychając prawie, posłyszawszy jak Dinah, rozbudziwszy się nagle ze swego snu letargicznego, cudem zaledwie uciekła z pałacyku owej mniemanej wdowy de Saint-Angot.
— Ach! zawołał, dziś zaraz pójdę do tego przeklętego domu! Spoliczkuję ową nikczemną kobietę. W twarz jej napluję!
— Na imię nieba nie czyń tego! wyjęknęła Dinah; nic nie rób, błagam i proszę!
— Dla czego znieważyć mi jej nie pozwalasz?
— Ponieważ nie tylko ta kobieta jest winną. Nie znając mnie, chciała ze mnie uczynić ofiarę swego haniebnego rzemiosła. Lecz inna, ta druga. Och! to o-