Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

milsza moja przyjaciółko i wydałaś mi się być niezrównaną doskonałością. Mówiłam sobie jednak, że być może optyka teatralna, i charakteryzacja niezbędna dla sceny, podwyższa twoje czarujące wdzięki. Powtarzałam: To niepodobna! nie można być do tego stopnia we wszystkiem doskonałą. Dziś przekonywam się, że mój zapał nie był ułudą! Stokroć zyskujesz przy świetle dziennem. Panno Dino jesteś wcielonym aniołem!
— Do licha! pomyślała Melania, ta dama jak widzę posiada nie lada wprawę w mówieniu komplementów.
Pani Angor zamilkła przez parę minut, ściskając Dinę, mocno zakłopotaną owym potokiem wyrazów, jaki spadł na nią, niby ulewa.
— Niech cię to nie mięsza moje dziecię, zaczęła znowu pani Angot. Zresztą z tym żywym rumieńcem tak ci do twarzy. Pójdź do kominka i ogrzej przy nim swe nóżki maleńkie. Pozwól mi uściskać się jeszcze. Nieprawdaż, że będziemy serdecznemi przyjaciółkami? Co do mnie, czuje iż kocham cię już do szaleństwa. I ty zarówno kochać mnie będziesz? Twoja ciotka zezwoli na to, mam nadzieję!
Mówiąc to pani Angot poprowadziła dziewczę do kominka, o parę kroków od otworów w ścianie będących, przez które Van Arlow pochłaniał ją wzrokiem.
— Mamy mówić z sobą, o wielu rzeczach, ciągnęła właścicielka mieszkania, zdejm więc kochanie kapelusz, futerko i siadajmy. Bądź, proszę, tu tak swobodną, jak gdyby w domu u siebie.
I łącząc czyn do wyrazów, zdjęła okrycie z Diny, poczem nowe okrzyki zdumienia na