Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tkamy się tam, chyba w niebiosach i to niezadługo.
— Zkąd te smutne myśli? Proszę odpędź je pan.
— Płyną one pomimowolnie. Jakaż, bo sam powiedz, moja egzystencja? Gdyby moja ukochana Henryka nie przywiązywała mnie do życia, prosiłbym Boga, wierzaj mój przyjacielu, aby mnie co rychlej powołał do siebie. Lecz nie zajmujmy się mną. Powiedz mi raczej o sobie. Czekałem na wiadomość o jej odjeździe. Miałeś powrócić na obiad, cóż cię zatrzymało?
— Wypadek nieprzewidziany.
— Jak to... czyżby miało cię spotkać coś złego? pytał starzec z obawą.
— Tak jest... niestety.
— Ależ nie żadne niebezpieczeństwo?
— Rzecz najzwyklejsza w świecie! Omal nie przypłaciłem życiem mojego roztargnienia. Idąc ze stacji do fiakra, nie spostrzegłem nadjeżdżającego szybko powozu, którego dyszel uderzywszy we mnie, powalił mnie na ziemie.
— Wielki Boże!
— Uderzenie było bardzo silne. Straciłem przytomność, omdlałem jak kobieta. Przeniesiono mnie do najbliższe; apteki, gdzie jeden z farmaceutów miał wiele trudu, zanim mnie przywrócił do życia. Otworzyłem oczy nareszcie, nie byłem zraniony, czułem wszelako wielkie osłabienie, jakie nie pozwoliło mi przybyć tak prędko, jak tego pragnąłem. Oto przyczyna mego opóźnienia.
— A ja byłem tak niesprawiedliwym. Obwiniałem cię o niedbałość! wołał pan d’Auberive. Gdybyś też