Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
X.

Robert, ująwszy drżącą rękę starca, uścisnął ją z poszanowaniem.
— Wiem, panie, rzekł, ile nabawiłem cię niepokoju, gdyby to odemnie zależało, nie poważyłbym się nigdy przedłużać twego oczekiwania. Poznawszy powody mego opóźnienia, osądzisz mnie, jestem pewno mniej winnym, niż się nim wydaję z pozoru. Pomówmy przedewszystkiem o pannie Henryce.
— Tak, tak, o mojej córce, mów mi, mów o niej, wyjąknął starzec z rozpromienionem głęboką tkliwością obliczem.
— Wywiązałem się z misji, jaką mi pan powierzyć raczyłeś, mówił Robert dalej. Panna Henryka wraz ze swą pokojówką odjechały do Orleanu pociągiem, wychodzącym o piątej minut dwadzieścia. Umieściłem je w przedziale dla dam przeznaczonym, i nie opuściłem aż z chwilą wyruszenia w drogę pociągu.
Pan d’Auberive, spojrzawszy na zegar, stojący nad kominkiem, wyszepnął:
— W pół do jedenastej.
— A zatem panna Henryka oddawna na miejsce przybyła, wyrzekł młodzieniec, i bez wątpienia w ciągu dwóch dni odbierzesz pan list od niej z wiadomością o hrabinie de Nanerey.
— Ach! moja biedna siostra, już jej nie zobaczę!
— Dla czego, zkąd to powątpiewanie?
— W jej... i moim wieku, mówił chrypliwym i jakby złamanym głosem starzec, po rozłączeniu trwającem przez lat dziesięć, zbliżenie się jest niepodobnem. Spo-