Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

został zabitym? Drżę na samą myśl niebezpieczeństwa, jakie ci zagrażało! Czujesz się jednak dobrze teraz?
— Tak dobrze, jak gdyby mi się nic nie przytrafiło...
— Potrzebujesz zapewne spoczynku?
— Bynajmniej, na dowód czego gotów jestem panu przeczytać głośno dzienniki, jak każdego wieczora.
To mówiąc wziął ze stolika gazety.
— Nie, nie! wołał starzec, nie dzisiaj. Gotów jesteś dla mnie się poświęcić, wiem dobrze, lecz ja nie przyjmę takiej ofiary. Idź do swoich pokojów, mój hrabio, proszę cię o to. Nie uspokoję się dopóki mnie nie powiadomią, żeś się położył i zasnął.
— Sen by nie przyszedł, odrzekł młody człowiek z uśmiechem, gdybym nie wypełnił, jak zwykle, mego obowiązku lektora.
— Ustępuję więc i słucham, lecz tylko przez pół godziny, ani minuty więcej. Główne wiadomości... fakta najbardziej interesujące, oto wszystko. Reszta na jutro niech pozostanie.
Robert rozwinął jeden z dzienników, wieczorowe jednak pisma nie zawierały z dnia ubiegłego wiele ciekawych szczegółów. Przebiegał je kolejno, głośno czytając.
Po upływie kwadransa, słuchający z głową opartą na poręczy szeslongu zasypiał głęboko. Lektor głos zniżył, szedł na palcach, przymknąwszy drzwi z cicha. W przysionku, obudził starego kamerdynera, rozkazując pójść do pana i położyć go w łóżko.
Oprócz wielkiej mosiężnej latarni, którą gaszono