Przejdź do zawartości

Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dostrzegał niezmierzoną przepaść tajemnic, które nauka spotykać musi u źródeł każdej idei i każdego istnienia. Po przez zagadkę osobistego bytu swego ducha doszedł tego stopnia natężenia, że brała go pokusa tłómaczyć sobie pocieszająco ową tajemnicę, w której nurtach tonął. Dlaczegóż słowo tej zagadki życia, nie dające się rozumem odgadnąć, nie miało być — za zgodą tego samego rozumu — słowem zbawczem, słowem, któreby powetowało ogólną tego świata niedolę, któreby powróciło życie duszom, jak jego zmiartwiałym i głęboki spokój sumieniom, jak jego sumienie wzburzonym? Serce podobne naszemu sercu i zdolne użalić się nad nami, dlaczegóż nie miałoby istnieć wpośród tej natury, której płodem przecie jesteśmy my, gorzko lub tkliwie czujący, my, z właściwą nam żądzą ideału i omdlewaniem duszy, my, z wielkością i małością naszą razem?...
— A więc — myślał Armand — istnienie Boga jest możliwem!... Mógłbym paść na kolana w chwili wielkiego cierpienia i wołać: Ojcze Nasz!... Ojcze Nasz, któryś jest w niebiesiech!...
Gdy młody człowiek doszedł do tego punktu swoich rozumowań, łzy zabłysły mu w oczach. Jedno to zdanie wyjęte ze wzniosłej modlitwy przejmowało niewymowneni