Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Hrabia się zawahał i głosem urywanym rzekł:
— Musiało się im coś wydarzyć w tę straszną wichurę. Niech wszyscy biegną szukać.
Sam ruszył, lecz zaledwie się tamci oddalili, ukrył się wśród zarośli, czatując, rychło li przywiozą martwą lub umierającą, lub może okaleczałą, na całe życie zbezkształconą tę, którą dotąd kochał dziką namiętnością.
Niebawem przesunął się wózek, wiozący coś niezwykłego.
Zatrzymał się przed zamkiem, następnie wjechał na dziedziniec. Tak, to jest, to ona; lecz trwoga okropna przygwoździła go do miejsca, strach potworny dowiedzenia się, lęk przed prawdą; i trwał tak bez ruchu, skulony jak zając, drżąc za najlżejszym szelestem.
Czekał godzinę, może dwie. Wózek nie wyjeżdżał z dziedzińca. Powiedział sobie, że żona jego kona, a myśl ujrzenia jej, spotkania się z jej spojrzeniem, napełniła go taką trwogą, że nagłym zdjęty strachem, by go nie dostrzeżono w tej skrytce i nie zmuszono być obecnym przy jej zgonie, napowrót go zapędziła do lasów. — Wtem przemknęło mu przez głowę, że może ona potrzebuje jego pomocy, a nikt jej przecież udzielić nie potrafi; pędem szalonym zawrócił w stronę zamku.