Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Siostrzeniec twój, pani, jest oryginałem, ale duma jego nie jest mi nieprzyjemną. Mylił się, na przykład sądząc, że szczerość jego mogłaby mię obrazić; byłaby ona jakby promieniem słońca, Wśród téj mgły kadzideł mdłych albo pospolitych, któremi oddycham w Paryżu. Uważa mię za głupią, widzę to bardzo dobrze, a kiedy mówi o mnie nieporównana, ja podstawiam wyraz: brzydka.
— Ależ on ciebie nigdy nie widział!
— No, tak... Jak pani możesz przypuścić, żebym go nigdy nie spotkała, kiedy przez cztery zimy do pani przychodził. Cóż to znaczy, że pani mieszkałaś w pawilonie oddzielonym od pałacu, że kazałaś mu przychodzić tylko wtedy kiedym się wydalała; byłam ciekawa go poznać, i pewnego razu, dwa lata temu, ja wraz z trzema kuzynkami czatowałyśmy nań kiedy przez ogród przechodził; Potém, ponieważ przemknął się szybko, nie racząc nawet podnieść oczu na taras, na którymeśmy były, czatowały na jego wyjście, stojąc na wielkim ganku. Wtedy przechodził, ukłonił się nam, a chociaż ubrał swe oblicze w wielką dyskrecyą, czy też dystrakcyą, jestem pewna że bardzo dobrze nas zauważył.
— Przeciwnie źle was zauważył, albo téż nie wiedział, która z was czterech była tobą, bo zeszłego roku zobaczywszy u mnie twoją fotografie, powiedział, że o ile mu się zdawało, jesteś mała brunetką. A więc, widocznie kuzynkę Małgorzatę wziął za ciebie.
I cóż on powiedział o mojéj fotografii?