Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciemnoty. Zabójstwo! i oto całe piekło furyi w koło tego słowa skacze! Natura jednego więcej człowieka zapomniała stworzyć; niemowlęciu pępka nie zawiązali — otóż i chińskie cienie zniknęły. Było coś a jest nic — nie jestże to jedno, co było nic, i jest nic? a dla nic szkoda jednego słowa. Człowiek powstaje z błota, w błocie jakiś czas leży, błoto z siebie wyrzuca i na błoto kiśnie — aż kiedyś do podeszew prawnuka błotem się przyczepi. Tu koniec piosenki — błoto kołem ludzkiego przeznaczenia — a więc, szczęśliwej drogi, panie bracie! Moralista podagryczny, śledziennik sumienia niech tam wypędza pomarszczone niewiasty z publicznego domu, albo lichwiarzów dręczy na łożu śmiertelnem — u mnie pewnie posłuchania nie otrzyma. Odchodzi.

SCENA TRZECIA.
Inny pokój zamkowy.
Karol z jednej strony. Daniel z drugiej. Wchodzą.

Karol. Gdzie jest panna?
Daniel. Łaskawy panie, pozwól biednemu człowiekowi, żeby cię o jedno poprosił.
Karol. Pozwalam chętnie. — Czego żądasz?
Daniel. Niewiele i wszystko, tak mało — a jednak tuk wiele; pozwól niech twoją rękę ucałuję.