Przejdź do zawartości

Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cały dzień do namysłu. — Rozważ jeszcze raz: szczęście albo nieszczęście — czy słyszysz? najwyższe szczęście, albo nieszczęście najostateczniejsze. Ja cudów dokażę w udręczeniach.
Daniel po namyśle. Wypełnię rozkaz, jutro go wypełnię. Odchodzi.
Franciszek sam. Pokusa była za silna, a ten się pewnie na męczennika wiary swojej nie urodził. Zdrowia! — Panie hrabio! Podług wszelkiego podobieństwa jutro z Lucyperem zjesz wieczerzę Cała rzecz jak o tem sądzić — a tylko głupi przeciw własnej korzyści sądzi. Ojcu, co może jedną butelkę wina nadto wysuszył, zachciewa się... i stąd się człowiek rodzi — a człowiek był zapewne ostatnią myślą przy całej tej herkulesowej robocie. Otóż i mnie się zachciało i stąd człowiek zdycha — bez wątpienia, tu jest więcej rozumu i rozgarnienia jak w tamtej pracy, żeby go spłodzić.
Urodzenie człowieka jest dziełem chuci zwierzęcej, jakiegoś przypadku: dlaczegóż w negacyi jego narodzenia, jakieś ważne coś wystawiać sobie? Przeklęte głupstwo naszych mamek i piastunek, co naszą wyobraźnię przekręcają strasznemi bajkami, i na naszych mózgach wyciskają obrazy ostatecznego sądu; tak, że przestrach mimowolny zimnym dreszczem członki nasze wstrząsa, najśmielszą odwagę zapiera, na budzący się rozum wkłada łańcuchy zabobonnej