Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jan tymczasem ułatwił się z rzemykami i otworzył walizkę.
Zoltan wyjął z niej dwa niewielkie, skórzane futeraliki.
— A teraz proszę cię, mój Janie, zamknij to napowrót i zanieś do mojej sypialni. Możesz mi także posłać łóżko, mam zamiar wcześnie się udać na spoczynek. Ale będziesz wiedział jak? Pamiętasz, że ja lubię sypiać tylko na połowem łóżku, pokrytem skórą niedźwiedzią. Po podróży — należy mi się wygodny nocleg w domu.
Jan zabrał walizkę i odszedł w głąb mieszkania.
Goście spoglądali pa sobie pomieszani, nie wiedząc, co z sobą robić, jak się zachować w sytuacyi, która ich tak niespodziewanie zaskoczyła.
Pan Lebegut szepnął z naiwną przebiegłością do pana Mikulaja:
— No, no, proszę patrzeć, jak on tutaj rozkazuje, zupełnie, jakgdyby mu się zdawało, że jest u siebie, w swoim własnym domu!
Baron Szymon gryzł paznogcie w wielkiem rozdraźnieniu.
Co z tego wyniknie? Przecież dwóch panów domu tutaj być nie może, więc któryż z tych dwóch okaże się prawdziwszym?
Zoltan otworzył jedno z puzderek i wydobył z niego ozdobny łańcuszek, delikatnie wyrzeźbiony z kości słoniowej, pracę rąk własnych, dokonaną w więzieniu.
— Patrz, droga matuchno, podczas tak zwanej niewoli mojej, nauczyłem się toczyć, rzeźbić, wycinać laubzegą… Czysty zysk! Zaraz też sporządziłem ten łańcuszek dla ciebie — noś go, matuchno, na pamiątkę upłynionych dni naszej rozłąki…
W oczach baronowej Anny perliły się łzy.
— Oh, drogi mój synu ukochany! Będzie to