Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skończyło; można było ręce i nogi połamać w tej przygodzie.
— A jednak wiem, że w wyroku wyraźnie stało, iż skazany jesteś na kajdany.
— To frazes! To się tylko tak nazywa. Prosta formalność urzędowa, nic więcej. Ale, à propos „kajdan”. Mój Janie — widzisz matusiu i tego starego miałem przy sobie przez cały czas. Podaj mi tu, Janie, moją ręczną walizkę.
Jan zbliżył się do swego pana z walizką w ręku,
Zoltan skorzystał z tej chwili, aby mu szepnąć do ucha:
— Ani pary z ust otem, co się ze mną działo, pamiętaj stary! Matka moja o niczem wiedzieć nie powinna. — Następnie dodał głośno: — Poodpinaj te rzemyki.
Podczas gdy Jan zajął się odpinaniem i wysuwaniem licznych rzemyków, ściskających walizkę, Zoltan dostrzegł wśród tłumu gości — Paola. Właściwie widział on także i innych, lecz Paolo najlepiej mu się ze wszystkich podobał. Złączyli dłonie w serdecznym uścisku.
— Ah, i ty tu jesteś, kochany Paolo? Jakże rad jestem, że ciebie widzę! Czytałem o twoich tryumfach za granicą. Każdy krok twój śledziłem z zajęciem w gazetach. Cóż twoja żoneczka, moja śliczna kuma? A co, dziwisz się, że ją tak nazywam? Wiem ja dobrze o wszystkiem. Powiadomiono mnie w samą porę o tem, że zostałeś ojcem dwóch naraz tęgich obywateli, zarządziłem też niezwłocznie, aby mnie zapisano, gdzie trzeba, na ich ojca chrzestnego. Słyszałem także i o tem, że kupiłeś tu sobie, wróciwszy, domek z ogródkiem, i w nim teraz mieszkasz. Widzisz, jak wybornie o wszystkiem jestem poinformowany!