Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

moim różańcem ulubionym! Modlić się będę na tej pracy rąk twoich, dopóki będę żyła!
Zoltan otworzył następnie drugie puzderko i wydobył z niego drugi, zupełnie podobny łańcuszek do tamtego, także z kości słoniowej, i zwrócił się tym razem do Aranki.
— Ten drugi łańcuszek zaś, który jest także dziełem mojej własnej roboty, przygotowałem dla mojej kochanej bratowej. Droga Aranko! racz przyjąć odemnie ten skromny upominek; noś go na swej alabastrowej rączce i wspominaj o mnie przytem tak często, jak ja wspominałem ciebie, pracując nad tą drobnostką.
Zapinając na obnażonem ramieniu Aranki bransoletkę tę, tak żywo przypominającą kajdany, przez oczy, których jak urzeczona, oderwać od niego nie miała siły, sądował wzrokiem jej duszę, a spojrzenie to zawierało w sobie równocześnie oskarżenie i wyrok!
Aranka, wstrząsana dreszczem febrycznym, stała napozór spokojna i dumna, dopóki Zoltan łańcuszka nie zapiął; tylko jej twarz bezbarwna powlokła się jeszcze silniejszą, niż zazwyczaj, bladością, oczy zaś ciskały jakieś nienaturalne, fosforyczne blaski.
— Dziękuję — wyszeptała głosem zdławionym.
Gdyby Zoltan był wyrzekł chociaż jedno słowo oskarżenia, gdyby oczy jego, tak jowiszowo spokojne i wzgardliwe, były rzuciły bodaj jednę iskrę gniewu, albo groźby, szala przerażenia, jakiemu ulegała Aranka, do tego stopnia zostałaby przepełnioną, że byłaby z krzykiem uciekła z salonu, lecz Zoltan naraz zmienił rolę. Od Aranki zwrócił się nagle do pana Lebeguta i zagadnął go uprzejmie z jowialnym uśmiechem:
— Ah, kochany pan naczelnik komitatu! Jakże mi przyjemnie, że pana tutaj widzę! To rzekł-