Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lavendie uśmiechnął się.
— Poznawać życie! — rzekł. — A, to znowu co innego. Bawić się! Przekonałem się, że kiedy ludzie „poznają życie“, jak się to mówi, nie bawią się zwykle wcale. Wie pani, kiedy się ma pragnienie, to się pije i pije, ale pragnienie zostaje ciągle jednakie. Są miejsca, gdzie można „poznawać życie“, ale jedyni ludzie, którzy się tam dobrze bawią, to tacy starzy nudziarze jak ja, którzy idą tam pogawędzić nad filiżanką kawy. Jednak może w pani wieku jest inaczej.
Noel splotła dłonie, oczy jej lśniły w mroku.
— Chcę muzyki, tańca i światła, łaknę widoku pięknych rzeczy i pięknych twarzy; ale nigdy tego wszystkiego nie znajduję.
— Niema w tem mieście, ani w żadnem innem, miejsca, gdzieby pani to wszystko znalazła. Fox trotów i raktimes‘ów, szminki, pudru, jaskrawych świateł, nawpół spitych młodych ludzi i kobiet z czerwonemi wargami — tego pani może mieć poddostatkiem. Ale nigdzie pani tam nie znajdzie rytmu i piękna i uroku. Kiedy byłem młody „poznawałem“, jak się to mówi „życie“ bardzo dokładnie, widziałem wiele, ale nie znalazłem niczego ładnego, coby nie było zepsute; wszystko pozostawiało niesmak. Pani się może śmiać, ale ja wiem dobrze, co mówię. Szczęście nigdy nie przychodzi wtedy, kiedy się go szuka, mademoiselle; piękno znaleźć można W naturze i w prawdziwej sztuce, nigdy w tych głupich oszukańczych pozorach. Jest tu lokal, gdzie my, Belgowie, się schodzimy; czy nie chciałaby pani wejść i przekonać się o prawdzie moich słów?
— Owszem, chętnie.
Très bien! Chodźmy!
Weszli przez szklane obrotowe drzwi do jasno oświetlonego korytarza. U wylotu korytarza malarz przystanął przed drzwiami jakiejś sali i spojrzał na