Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Venus sprawuje rządy w tej cieplarni. Czy to nie jasne, że Młodość, na którą śmierć czyha, łaknie roskoszy, miłości, połączenia, zatem przyjdzie śmierć?
Noel spojrzała na niego. — Teraz — pomyślała. — Teraz powiem.
— Tak — rzekła — wiem, że to prawda, bo i ze mną tak było. Chciałabym, żeby pan wiedział. Nie mogliśmy się pobrać — nie było czasu. Został zabity. Ale syn jego żyje. Dlatego mnie tak długo nie było. Chcę, żeby wszyscy wiedzieli. — Mówiła z wielkim spokojem, ale policzki jej pokryły się ognistym rumieńcem.
Ręce malarza drgnęły, jakby go przebiegł elektryczny prąd. Po chwili rzeki spokojnie:
— Wyrażam pani mój najgłębszy szacunek mademoiselle, i szczere współczucie. Cóż na to ojciec pani?
— Dla niego to straszne.
Malarz rzeki łagodnie:
— Ach mademoiselle, nie jestem taki pewny. Może wcale nie cierpi tak bardzo. Może nawet pani zmartwienie nie może go bardzo dotknąć. Ojciec pani żyje w jakimś innym świecie. I to jest, według mnie, prawdziwa tragedja — żyć, a przecież nie być dość żywym, ażeby czuć rzeczywistość. Czy zna pani opis starej kobiety Anatole‘a France‘a: Elle vivait, mais si peu“. Czy nie dałoby się to powiedzieć w dzisiejszych czasach o Kościele. Il vivait, mais si peu?“ Ojciec pani jest, jak wzbijająca się w górę na tle nocnego nieba piękna, ciemna wieża, której połączenia z ziemią nie można dostrzec. Nie zna i nigdy nie pozna Życia.
Noel spojrzała na malarza.
— Co pan rozumie przez Życie, monsieur? Ciągle czytam o życiu, a ludzie mówią o poznaniu życia! Czem ono jest — i gdzie jest? Nigdy nie widzę niczego, coby można nazwać życiem.