Przejdź do zawartości

Strona:Jean Webster - Właśnie Inka.pdf/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z kaptura. Włosy jej były trochę rozburzone, a twarz zasmarowana przypalonym korkiem, ale jej błękitne oczy były tak uczciwe jak jego. Ten widok dodał mu otuchy.
— Patrzcie! — mruknął z ulgą.
— Cicho! — ostrzegła go Inka.
Naganka zbliżała się. Słychać było już kroki w pralni, a nawet głosy mężczyzn.
— Duch i włamywacz! — mówił Marcin z pewnem oburzeniem — bardzo wiarygodna kombinacja, nieprawda?
Obowiązkowo a zbytecznie przeszukali skład węgli. Marcin żartobliwie pytał:
— A zajrzałeś do komina, Michale Osaki, mój chłopcze? Jesteś mały, wleź w rurę i zobacz — może tam duch się ukrył.
Otwarli drzwi do składu z rekwizytami i zajrzeli. Włamywacz pochylił głowę i wstrzymał oddech, podczas gdy Inka walczyła z zupełnie niepożądanem pragnieniem wybuchnięcia śmiechem. Marcin był w doskonałym humorze. Gwizdnął jak na psa.
— Do nogi duchu, do nogi złodzieju! Chodź tu, drabie.
Z hukiem zatrzasnęli drzwi i kroki ich zaczęły się oddalać. Inka kiwała się naprzód