Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się nie stanie, nic gorszego, niż przymusowe spędzenie nocy w kościele. Zrana będzie mogła ściągnąć na siebie uwagę jakiegoś przechodnia, pukając w drzwi i wołając. Była tu już sama przeszło godzinę, a nic jej się nie zdarzyło, o ile, rzecz jasna, włosy jej nie posiwiały, jak to podobno nieraz bywa. Emilka wyciągnęła promień włosów z za ucha i trzymała go w palcach, czekając na następną błyskawicę. Gdy rozbłysła, przekonała się dziewczynka, że włosy jej są nadal czarne. Odetchnęła z ulgą. Burza uspokajała się. Grzmoty rozbrzmiewały rzadziej i oddalały się coraz bardziej. Deszcz padał jeszcze ulewny, a wiatr dął przeraźliwie przez wszystkie szpary kościoła.

Emilka wyciągnęła ramiona i ostrożnie opuściła nogę na niższy stopień. Myślała, że lepiej będzie zejść ze schodów do kościoła, między ławki. Schody mogą się pod nią załamać, pod wpływem wstrząsów wichru i piorunów. A może nadciąga druga burza? Najlepiej będzie zejść i usiąść w ławce Murrayów. Odzyska spokój, skupi się, pomedytuje. Wstydziła się swego panicznego strachu, ale to było okropne.

Dokoła niej panowały wciąż nieprzejrzane ciemności, dające owo złudzenie czegoś namacalnego. Był to może efekt wilgoci i upału tej nocy lipcowej.

Wyciągnęła rękę, chwyciła się za poręcz schodów i z trudem dźwignęła się na zdrętwiałe nogi. Ręka jej dotknęła nie poręczy, lecz... Boże wielki, co to jest?... coś włochatego. Emilka wzdrygnęła się ze zgrozy, krzyk zamarł na jej ustach. Błyskawica rozświetliła nagle wnętrze kościoła: u stóp schodów stał ogromny czarny pies i patrzył na nią pod górę krwią nabiegłemi, wrogiemi oczami.

61