Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

by, ulewny deszcz, istne strumienie prostopadłe. Od czasu do czasu bombardował okna kościelne gwałtowny grad. Zerwał się nagle wicher i wył w tej samotni i wstrząsał murami kościółka. Nie była to ukochana Królowa Wichrów jej dzieciństwa, lecz cały zastęp rozhukanych czarownic. „Książę-władca przestworów zarządził wiatr” — rzekł kiedyś Szalony Morrison. Dlaczego przyszedł jej na myśl pan Morrison? Jak te okna trzeszczą, jakgdyby potrząsał niemi demon burzy. Słyszała niegdyś opowiadanie o kimś, kto w ciemną noc zaskoczony został w kościele dźwiękiem organów: grały, bez udziału ludzkiej ręki! Przypuśćmy, że teraz organy grać zaczynają! Żadne niezwykłe wydarzenie nie było niemożliwością na tle tej okropności. Czy schody nie trzeszczą? Mrok pomiędzy jedną błyskawicą a drugą tak był gęsty, że wydawał się namacalny. Emilka zlękła się, że ta czarność dotknie jej postaci i ukryła twarz na kolanach.

Siedząc tak skurczona doszła do wniosku, że nie jest na wysokości tradycyj Murrayowskich. Murrayowie nie bywają chyba tak przerażeni. Murrayowie nie boją się panicznie burzy. Ci starzy Murrayowie, śpiący snem wiecznym na cmentarzu za jeziorem, wyrzekliby się jej, jako zwyrodniałego potomka. Ciotka Elżbieta powiedziałaby niezawodnie, że odzywa się w niej krew Starrów. Trzeba być odważną. Ostatecznie przeżyła już gorsze chwile, naprzykład ową noc, kiedy mniemała, że zjadła zatrute jabłko u Wysokiego Jana, albo owo popołudnie, kiedy leżała na kruchej skale nad zatoką morską. Obecne zdarzenie było tak nieoczekiwane, że nie zdołała jeszcze rozpocząć walki ze strachem. Ale trzeba się opanować. Nic strasznego jej

60