Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ła. Ogarnęło ją nagłe przerażenie. Zaczęła bić pięściami w drzwi, szarpać klamkę, znów krzyknęła. Przecież wszyscy nie mogli odejść. Ktoś z pewnością usłyszy! „Ciotko Lauro! Kuzynie Jimmy! Ilzo!” Wreszcie w przystępie rozpaczy: „Tadziu, Tadziu!”

Błękitno-biały snop światła rozświetlił wnętrze kościoła. Rozpoczęła się jedna z najgroźniejszych burz, notowanych w kronikach Czarnowodzkich. Emilka Starr zamknięta była w kościele wśród lasu, ona, która zawsze obawiała się piorunów, odczuwając instynktowny, a przemożny strach, nie dający się opanować, ani zwyciężyć rozumem.

Padła, cała drżąca, na stopnie, prowadzące na galerję i skuliła się, czekając na ratunek. Ktoś przyjdzie z pewnością, skoro zauważą jej nieobecność. Ale czy zauważą, że jej niema? Kto? Ciotka Laura i kuzyn Jimmy będą przypuszczali, że ona jest u Ilzy, stosownie do umowy. Ilza, która najwidoczniej poszła do domu, pomyśli, że Emilka nie otrzymała pozwolenia na nocowanie u niej i wróciła do Srebrnego Nowiu. Nikt się nie dowie, gdzie ona jest, nikt nie wróci tu po nią. Musi tu pozostać, w tym ponurym, złowieszczym mroku, w tym kościele, który tak lubiła dotychczas, a który teraz stał się miejscem wrogiem, upiornem. Niema ucieczki. Okien nie można otworzyć. Kościół zaopatrzony był w wentylatory, zamykane i otwierane zapomocą drutów, lub sznurków. Nie mogła się wspiąć aż do wentylatora, a przytem nie zmieściłaby się w jego wąskim otworze, gdyby nawet zdołała się tam dostać.

Drżała od stóp do głowy. Teraz pioruny i błyskawice szalały bez przerwy niemal. Deszcz tłukł o szy-

59