Przejdź do zawartości

Piosnki sielskie/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Witwicki
Tytuł Piosnki sielskie
Data wyd. 1830
Druk Druk. Kom. Rzą. Wyz. R. i O. P.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
PIOSNKI
SIELSKIE.
PRZEZ
Stefana Witwickiego.



W WARSZAWIE,
w drukarni kom. rzą. wyz. r. i o. p.

1830.
Za pozwoleniem Cenzury Rządowéj.

SPIS RZECZY.


 str.  1
 4
 8
 11
Syn 
 14
 19
 25
 27
 30
 str.  32
 37
 47
 49
 54
 56
 58
 60
 62
 68
 70
 73
 str.  75
 77
 82
 90
 94
 100
 102
 105
 107









PRZEMOWA


Dziś, gdy już umiano podług rzeczywistéj wartości ocenić to mnóstwo dowolnych przepisów, form, prawideł, i drobiazgów, którém pedantyzm szkolników przytłumiał i głuszył najwolniejszą sztukę: nikt zapewne nie wątpi, że poezija nie jest wypadkiem nauk, ogłady towarzyskiéj, ani sztuk rymotwórczych. Chociaż ulega ogólnym prawom rozsądku i gustu; i ze wszelkich ludzkich  wiadomości może dla siebie znakomite wyciągnąć korzyści: jest ona dziełem natchnienia, i mową serca; jest, równie jak pobożność, wrodzoną, naturalną potrzebą dla każdéj tkliwéj i pięknéj duszy. Nie ogranicza się żadnym stanem, żadną klassą społeczeństwa. Szuka uczucia, nie rangi światowéj; tkliwości prostego serca, nie nauki dumnego rozumu. Towarzyszka i tłómaczka serca: równie w pałacu jak pod ubogą strzechą zasmuca się jego smutkiem, raduje się jego weselem. Wszędzie jéj szczére westchnienie jest równie tkliwe; jej szczery uśmiéch, równie miły i wdzięczny. Świetniejsza i śmielsza w miastach; nieraz w nich jednak rozpustą, modą, lub pedantyzmem każona: czyściéj i  swobodniéj oddycha na polach wiejskich.
Każdy lud, cokolwiek poetycki, ma swoje śpiewy, swoje powieści, od ojców i matek przechodzące ustnie do dzieci, razem z nauką i podaniami wiary, i tak mu zawsze obecne i lube, jak niebo pod którém prace swoje odbywa, jak ziemia któréj oddaje swe kości. Te śpiewy stanowią prawdziwe i może jedyne sielanki.
Poezija ludu nosi na sobie wyraźną i wyłączną cechę. Jéj utwory, w pamięci tylko przechowujące się, a więc zazwyczaj krótkie, często są tylko jakoby szkicami, oznaczeniem myśli, których nieznany światu poeta nie wyłuszczył, nie wykonał: dla tego nieraz nawet jest w nich coś tajemniczego, nieokréślonego. Nie są to dzieła zapał rodzące; nie unoszą wielkością przedmiotu, nie porywają głębokością myśli, uczuć gwałtownością. Lecz patrząc w zachwyceniu na szczyty drzew olbrzymich; dziwiąc się bogactwu rzadkich krzewów, co trudną sztuką i pracą ogrodników wspaniałe i nadzwyczajne roztaczają liście: ktożby z przyjaciół pól i wiosny deptał nieczule pełen woni acz drobny kwiatek polny, skromnie się w trawie kryjący?
Poezije o jakich mówimy, proste, jak serca ludzi którzy je śpiéwają, serdeczne, jak ich uczucia, i pozbawione wszelkiéj sztuki; jeżeli nie we wszystkiém odpowiadają smakowi wykształconemu na czytaniu tworów wyższych — okupują to właściwemi sobie powaby, i tym nieopisanym wdziękiem sielskiéj prostoty, która prawie nie może być udziałem pracy, namysłu, i sztuki. Oprócz tego, ich formy, tok, i obrazy, zupełnie odrębne i różne od powszechnie znajomych, nadają im ujmującą oryginalność.
Tym i innym zaletom poezii ludu przypisać należy że dzisiejsi różnych krajów pisarze tak troskliwie zajmują się zbiéraniem jéj utworów. Sam Goethe z upodobaniem zabawił swoje pióro przekładem niektórych. I polska publiczność miała sposobność poznania mianowicie pieśni Serbskich i Nowogreckich. Ważniejszą u nas  w téj mierze zasługę położyli K. Brodzinski i Alex. Chodźko[1].
Lubo daleki jestem od powszechnego w poezii idyllizmu, i nie podzielam zdania jednego z szanownych pisarzy, jakoby ostatecznym jéj celem  i zaszczytem miała być sielanka, (o czém już w inném miejscu miałem sposobność napisania): czytając wszakże z najsłodszém uczuciem niektóre pieśni ludu, powziąłem chęć sprobowania własnego pióra w tegoż rodzaju kompozycii.
Wiem, iż może spotkać mię zarzut: dla czego chciałem naśladować utwory prostych, nieuczonych, może nawet w pół dzikich poetów, których  imion świat równie nie zna, jak oni nie znali ani sztuki, ani wzorów sławnych mistrzów, ani żadnych prawideł i przepisów? Czyliż pragnąłbym widziéć poeziję raczéj w dzikości i prostactwie, niżeli w tém ukształceniu jakie już jéj nadali światli pisarze?.. Nie, zaiste! — Ale pisząc te piosnki wiejskie, nie widziałem w tém dla literatury żadnej szkody; a dla siebie znajdowałem przyjemność. A gdyby nieuprzedzony czytelnik doznał jéj także na chwilę: jużbym na wszelkie zarzuty niechętnych mógł być obojętny. Rozmaitość stanowi bogactwo literatury.
Ze zbioru który dziś wydaję, już kilka wyjątków ogłosił A. E. Odyniec na początku zeszłego roku w  swoim noworoczniku Melitele. Niektórzy z znajomych mi czytelników zapytywali mię czy to nie jest przekład pieśni ludu. To ich powątpiéwanie było dla autora równie pochlebne jak zapewne niezasłużone. Powinienem jednak oświadczyć: iż żadna z piosnek w niniejszéj xiążce zawartych, nie jest ani tłómaczeniem, ani naśladowaniem. Starałem się tylko przyswoić w nich sobie ducha i piętno właściwe poezii gminnéj.
Ale te drobne ułamki, choćby się niektóre z nich jakkolwiek udały, małą tylko mogą mieć wartość. Ogłaszając one, chwytam sposobność zaniesienia prośby do przyjaciół narodowej i sielskiéj poezii, zwłaszcza do mieszkających na wsi; aby się zajęli zebraniem prawdziwych piosnek naszego ludu[2]. Mieszkańcy rozmaitych polskich prowincij, jak się różnią między sobą jeograficzném położeniem i charakterem osobistym, tak i pieśni ich gminne mają różną a właściwą sobie cechę i barwę. Wszystkie powinny nas obchodzić: są to moralne, a nawet w pewnym względzie historyczne narodu pomniki, godne szacunku i poznania[3]. Nie  rzadko w liczbie tych pieśni usłyszéć i takie, które najsłodsze uczucia wystawiają w obrazach tkliwych i lubych, i mają niepospolitą wartość poetycką. Wszakże zwykle śpiewów ożywionych śmielszą wyobraźnią, żywszą fantaziją, szukać potrzeba u mieszkańców okolic piękniejszych i cokolwiek górzystych. Zdaje się iż Opatrzność tym udzieliła świetniejszych zdolności, których cudowniejszą otoczyła natura. Byłaby to podwójna jéj łaska; a może tylko sprawiedliwa rachuba. W kraju albowiem nad którymby nigdy żadne światło nieba nie wschodziło: zmysł wzroku byłby niepotrzebny.
Gdyby w różnych punktach Polski, dbałe i obdarzone gustem osoby zajęły się zebraniem płodów gminnéj naszéj poezii; gdyby pieśni tak Litwy całéj, jak ruskie, powtarzane przez lud Galicii, Wołynia, Podola, i Ukrainy znalazły dobrych tłómaczów; podobnież śpiewy Kozaków, przez długi czas z nami złączonych, których dumy tak są historyczne: łatwoby się utworzył zbiór znaczny i bogato, równie zająć mogący literata, jak badacza dziejów i polityka. Byłoby to dzieło prawdziwie rodzinne i ojczyste; któreby więcéj mogło się przyczynić ku nadaniu poezii naszéj, cechy rzeczywiście narodowéj, jak wszelkie w téj mierze teoryczne rozprawy, i wszelkie próby miejskich rymotworców.
Co do ludu osiadłego w okolicach stolic; uważać należy, iż gdy ten łatwo wyradza się i oddała od obyczajów sielskich, i mniéj ma stałości w swych zwyczajach: przeto i w pieśniach swoich jest nierównie mniéj zajmujący. Prostotę i szczérość zamienia w nich na chęć dowcipowania; niewinność i skromność wieśniaczą kala zepsuciem i rozpustą miast;  tém obrzydliwszą, że najczęściéj bynajmniéj nieosłoniętą. Zwykle nawet pieśni takowe są pozbawione zupełnie miłéj cechy poezii ludu; i stanowią utwory odrębne, których wartość wewnętrzna jest pospolicie żadna.
Jeszcze jedno. Mówiąc o pieśniach ludu, nie mogę nie wspomniéć o ich melodii; o téj muzyce krajowej, bez wątpienia najmilszéj naszym sercom, która, niestety! coraz u nas idzie w większe zaniedbanie. Gdy z jednéj strony, w miastach, co roku częściéj przedstawiane opery cudzoziemskie, wlewają w ucho nasze przyjemne wprawdzie ale obce tony; z drugiéj, wędrujące pozytywki, katarynki, coraz szérzéj roznoszą po kraju zagraniczne aryje; przewodzą zgromadzeniom i zabawom chłopków: którzy narodowe swe tańce odbywają w dobrej wierze, już nie w jedném miejscu, przy odgłosie włoskiéj, francuzkiéj, lub niemieckiéj muzyki; powoli tracąc z pamięci melodiję rodzinnych, ojczystych śpiewów[4]. Moda cudzoziemczyzny wywarła wpływ szkodliwy i na polskich kompozytorów; talenta swoje wolą oni poddawać pod wzory zagraniczne, niżeli się poświęcić kształceniu muzyki krajowéj[5]. Melodija nasza, zawarta w śpiewach ludu, nosi na sobie cechę wyraźną i oryginalną; jest zawsze pełna uczucia, bądź wesołego, bądź tkliwego; i nie można słusznie nazwać ją jednostajną, gdy w różnych prowincijach tak jest rozmaita. Korzystali z niéj chętnie niektórzy ze znakomitych zagranicznych muzyków, którzy kraj nasz zwiedzili: korzystali więcéj jak polscy kompozytorowie. Zdaje się żeśmy tego domowego a bogatego skarbu jeszcze  jak należy nie ocenili; ubiegając się wyłącznie prawie za hamoniją Włochów, Francuzów, lub Niemców. Zachwycajmy się pięknościami ich wielkich utworów; w ocenianiu płodów muzycznych, jak wszelkich dzieł innych, nie uważajmy na ojczyznę pisarza: téj bowiem bezstronności wymaga natura i godność sztuki: — ale opera polska powinna mieć, i łatwo mieć może, styl swój odrębny, właściwy; powinna koniecznie przyjąć cechę i koloryt melodii krajowéj. W tymto celu życzyć bardzo należy aby nóty naszych śpiewów gminnych, podobnież jak same pieśni, zostały zebrane i ogłoszone. Taki zbiór muzykalny (który wprawdzie nie mógłby być dziełem jednéj osoby, a którego uczynienie wypadłoby przyśpieszyć, gdy śpiewy krajowe znacznie się już między ludem przytłumiają) stanowiłby najpewniejszy zaród opery narodowéj.




W czasie druku niniejszego pisma dowiedziałem się z gazet iż w stolicy Francii mają być wkrótce ogłoszone wraz z muzyką niektóre polskie śpiewy i obok z tłómaczeniem francuzkiém. Z niecierpliwością wyglądać będziemy tego dzieła; które jednak nie powinno bynajmniéj wstrzymywać rodaków od zajęcia się w kraju podobną myślą. Wszak tylko na ziemi ojczystéj może ona w całości być uskuteczniona.






ŻOŁNIÉRZ.


Mamże z studni ciągnąć wodę?
To i stary robić może.
Mam na paszę pędzić trzodę?
Pięknych lat mych żal się Boże!

Tak na zawsze nie zostanie:
W mieście domy malowane,
Piękne panny, grzeczne panie: —
Do żołnierzy tam przystanę.


Nie chcę wiadra, — pałasz wolę;
Brzęknie, błyśnie i obroni!
Nie chcę z trzodą, — raczéj w pole
Gdzie huk, bitwa, rżenie koni.

Niech na łąki, na dąbrowy
Brzmi fujara tu żałośna:
Milszy, milszy krzyk wojskowy.
I muzyka piękna, głośna.

Ciągnę, jadę z wojskiem naszém,
Sliczna patrzy tam dziewoja:
Dzeń ostrogą, szczęk pałaszem,
Oko w oko... już jest moja!

Nie krzycz stary, milcz niecnoto,
Coż jéj złego? nie przepadnie!
Wolę dziéwczę niżli złoto,
A i złoto wezmę snadnie.


Ciągnę, jadę, wesół, hoży,
Z kraju w kraj, z nowego w nowy,
Wdłuż i w poprzek jak świat boży,
Świat przebiegam, wracam zdrowy.

Piękny żołnierz na koniku,
Mundur lśni od srébra, złota!
Pełno we wsi pytań, krzyku,
On w matczyne wjéżdża wrota..

Witaj siostro, poznaj brata!
Po gościniec wraz się zbliża;
Witaj matko, wracam z świata!
Léjcie, pijcie do żołniérza!





MATKA.


Dojrzéwa jabłko błyszczące,
Ale wiatr leci i zrywa;
Bieli się płótno na łące,
Za płótnem kupiec przybywa.

Rumiane dziéwczę przy matce
Zatęsknia, łzami twarz rosi:
Bo wierny chłopiec już w chatce
Wzdycha, przysięga i prosi.


O piękne jabłko nie stoję,
Chowane przedam im płótno:
Gdy przy mnie dziéwczę jest moje,
Nie żal mi tego, nie smutno.

Lecz gdy raz oddam je z domu,
Insze już słońce zaświeci!
Nie będzie cieszyć już komu;
Radość jak ptak mię odleci.

Odleci z mego zakątka,
Bez echa będą me słowa;
A mego szczęścia pamiątka
Tylko w mych łzach się zachowa.





MARZENIE.


Skądto płyniesz strumieniu,
Że tak mruczysz żałośnie?
Czy nie miło ci w cieniu,
Gdzie ten piękny gaj rośnie?

Może w obcéj krainie
Stał nad tobą mój luby,
I przy milszéj dziewczynie
Zdradnie śmiał się z méj zguby?


Może za swym szeregiem
Jadąc, wojną znękany,
Nad twym upadł gdzie brzegiem,
I obmywał swe rany?

Rany swoje obmywał
I nieznany nikomu,
Smutną piosnkę zaśpiéwał,
Myśląc o mnie, o domu?





HULANKA.


Szynkareczko,
Szafareczko,
Bój się Boga, stój!
Tam się śmiejesz,
A tu lejesz
Miód na kaftan mój.

Nie daruję,
Wycałuję...
Jakie oczko, brew!

Piersi białe,
Ząbki małe....
Hej, spali mię krew!

Cóż tam bracie
Tak dumacie?
Pijno kumie, pij!
Hola, hola!
Jeźli wola,
Léj nam, jeszcze léj!

Pjane nogi
Zbłądzą z drogi:
Cóż za wielki srom?
Krzykiem żony
Rozbudzony,
Trafisz gdzie twój dom.


Pij, lub kijem
Się pobijem...
Biegnij dziéwczę w czas:
By pogodzić,
Nie zaszkodzić,
Obléj miodem nas!





POSEŁ.


Błysło ranne ziółko,
Zimne dni się mienią:
Ty, wierna jaskółko,
Znow przed naszą sienią,

Z tobą słońce dłużéj,
Z tobą miła wiosna;
Witaj nam z podróży,
Spiéwaczko radosna.


Nie leć, czekaj, słowo!
Może ziarna prosisz?
Może piosnkę nową
Z cudzych stron przynosisz?

Latasz, patrzysz w koło
Czarnémi oczyma:
Nie patrz tak wesoło,
Nié ma jéj tu, nié ma!

Poszła za żołniérza,
Rzuciła tę chatkę;
Koło tego krzyża
Pożegnała matkę.

Gdzie ten szlak na lewo, —
Sciskała me nogi;
A tam, gdzie to drzewo,
Chciała wrócić z drogi!


Może lecisz od niéj?
Powiédzże mi przecie,
Czy nie są tam głodni,
Czy dobrze im w świecie?

Czy o mnie mówiła
Dobrémi tam słowy?
Czy córeczka miła,
Czy synek ich zdrowy?





SYN.


Jedzie, jedzie rycerz zbrojny,
Wraca do dom z długiéj wojny;
Suknia jego pokrwawiona,
Szabla jego wyszczerbiona.

Przywitał go ojciec stary,
Siostry mu wyniosły dary,
Cieszyli się bracia mili,
I sąsiedzi się cieszyli.


„Gdzieżeś matko? wracam z boju!
Wyjdź tu do mnie, wyjdź z pokoju.
O! jak miła ta godzina!
Matko, matko! wyjdź do syna!”

— „Jakże może wyjść do ciebie,
Gdy od roku po pogrzebie!
Pokój w ziemi ma zrobiony,
I kamieniem przyłożony.”

— „Jam ten pokój dla niéj sprawił,
Długom się na wojnie bawił!
Już mi w wiecznej być żałobie,
Gdy przezemnie matka w grobie!”

Mszy i modlitw nie zaniechał,
Jak przyjechał, tak odjechał..
Znikł za górą rycerz zbrojny:
Już nie wróci nigdy z wojny!





OPUSZCZONA.


Swiéć, lub gaśnij, światło słońca,
Schnij, lub kwitnij, dolin kwiecie:
Moim smutkom nie ma końca,
Dla mnie nic już na tym świecie.

Ani w sercu radość błyśnie,
Ani oczy z łez się wytrą:
On mię zgubił naumyśnie,
Uknuł na mnie zdradę chytrą.


Mówił: wrócę — a nie wraca;
Mówił: kocham — a nie kocha!
Niech mu niebo nie odpłaca,
Niech ja tylko ciérpię płocha.

Żegnam ciebie, miła chatko!
Ciebie trzodo na méj niwie!
Żegnam w chatce ciebie matko
I was siostry żegnam tkliwie!

Gdy noc będzie na dolinie:
Pójdę od was nocą ciemną
W dzikie lasy, na pustynie!
Tylko smutek pójdzie ze mną.

Lecz gdy ujrzę taką chatkę,
Taką niwę gdzie zdaleka,
Taką starą, biédną matkę
Jak na dziécię swe narzeka:


Wtedy z żalu padnę pewnie,
Wspomnę lata me stroskane,
I zapłaczę ciężko, rzewnie....
I już więcéj nie powstanę!





POWRÓT.


„Niewiasto, pokój wam błogi!
Skądże ta żałość głęboka?
Kogoż wyglądasz z téj drogi,
Że tak nie zwracasz z niéj oka?

„Włos siwy, wiek twój już stary,
Powiédz, niech smutek odleci:
Czy czekasz kupca z towary,
Czyli posłańca od dzieci?


„Pytam się, ty patrzysz jeszcze:
Kogoż wyglądasz tak, kogo?
Że czy pogoda, czy deszcze,
Ty ciągle patrzysz tą drogą?”

— „O! pozwól, łzy me niech płyną,
Niech patrzę choćby daremnie:
Tą drogą córkę jedyną
Na cmentarz nieśli odemnie!”

— „Niewiasto! żal cię niech rzuci,
Umarli odżyć nie mogą!
Z cmentarza nikt już nie wróci!
Kogoż więc czekasz tą drogą?”

— „Ach, łzy mi świat już zakryły!
Niech patrzę choćby daremnie!
Tą drogą syn mój, syn miły
Na wojnę poszedł odemnie!”


— „Już wiek twój będzie spokojny,
Nie patrz tam, nie patrz po drodze!
O matko! syn twój już z wojny
Twój syn przy twojéj jest nodze!”





PIOSNKA GAJOWEGO.


Hej! w koło dąbrowy,
A domek w dolinie!
Bodaj żył gajowy
Przy lubéj dziewczynie!

Sobie żyjem, sami,
Puszcza nas osłania:
Nam tu las z wiatrami
Jak państwu się kłania.


W białych pańskich dworach
Muzykantów granie;
Milsze w czarnych borach
Kukułek kukanie.

W białych pańskich dworach
Słudzy z pochodniami:
Nam tu w czarnych borach
Wszedł miesiąc z gwiazdami.

Miesiączku, nie gaśnij!
Rosa połyskuje,
Świecą myśli jaśniéj,
Żywiéj serce czuje.

Idź, kto chcesz do dworów,
Dworskim ciesz się stanem;
Ja sobie śród borów
Jestem strzelcem, panem!


Hukam, hukam, śpiéwam,
Ja wolny, gajowy!
Z echem się odzywam,
Na bory, dąbrowy!





GOŁĄB.


„O! ktoż znajdzie zgubę moją!
Latał, bujał tam nad rzéką,
Siwe piórka pierś mu stroją,
Z wierzchu cały jakby mléko.

„Nóżka czysta, śliczne oko,
W locie zawsze przodem stada,
Latał, bujał tam wysoko,
I przepada! i przepada!


„Gdzieżeś, gdzieżeś luby! ładny!
Może jastrząb już cię zabił,
Może ziarnem strzelec zdradny
W zgubne sidło cię przywabił?

„Ktoby pragnął méj podzięki,
Uspokoił mój frasunek,
Ktoby oddał cię do ręki —
Miałby z serca pocałunek!”

Płacze, szuka drogiéj szkody.
Niktże biédnéj nie pocieszy?...
Biegnie, biegnie chłopiec młody...
Czego, z czémże tak tu śpieszy?...

Czegóż śpieszy?... Jak się waży?...
Usta rzucić ust nie chciały:
A w około, jak na straży,
Latał, bujał gołąb biały.





CZARY.


To są czary, pewno czary!
Coś dziwnego w tém się święci;
Dobrze mówi ojciec stary:
Robię, gadam bez pamięci.

W każdém miejscu, każdą dobą
Idę w lasy, czyli w jary:
Zawsze widzę ją przed sobą!
To są czary, pewno czary!


Czy pogoda, sprawia ciszę,
Czy wiatr łamie drzew konary:
Zawsze, wszędzie głos jéj słyszę!
O! to pewno, pewno czary!

W dzień się myślą przy niéj stawię,
W nocy kształt jéj biorą mary:
Ona przy mnie w snach, na jawie!
Jestem pewny że to czary!

Gdy z nią śpiéwam — czuję trwogę;
Gdy odéjdzie — żal bez miary;
Chcę być wesół — i nie mogę!
Ani wątpić że to czary!

Na to miłe słówko rzekła,
Przywabiła mię do domu:
By zdradziła, by urzekła!
Ufajże tu teraz komu!


Lecz czekajcie, mam ja radę!
Po miesiącu znajdę ziele:
A gdy zdradą spłacę zdradę —
Będzie, musi być wesele!





UCIECZKA.


Sen ladaco! Swita, dnieje,
Gasną gwiazdy, kur już pieje:
A tam koń mój oczy mruży,
Ani myśli o podróży.

Szabli w izbie nie przepaszę,
Ojca, matki nie przestraszę,
W rękę wezmę i ostrogi,
Byle wykraść się do drogi...


Rzuć już, porzuć koniu siano!
Świta, dnieje, już nie rano...
Rzuć już, porzuć koniu studnię,
Musim stanąć na południe.

Na południe tam staniemy,
W wieczór walkę odbędziemy;
Że nie minie jeszcze doba,
Wrócisz sam, lub wrócim oba.





NARZECZONY.


Wiatr zaszumiał między krzewy,
Nie w czas, nie w czas koniu,
Nie w czas chłopcze czarnobrewy
Lecisz tu po błoniu.

Czy nie widzisz tam nad lasem
Tego kruków stada?
Jak podleci, krąży czasem,
I w las znow zapada?.


„Czyżto drużba mój weselny
Znak daje, przyśpiésza?.
Nie! to w progu dziad kościelny
Chorągiew rozwiesza.

„Czyżto matka jeść gotuje
Na nasze wesele?
Nie! tu dym kadzidła czuję,
Jakby przy kościele.

„Gdzieżeś, gdzieżeś dziéwczę hoże?
Czemuż nie wybieży?.”
— „Jakże, jakże wybiedz może,
Kiedy w trumnie leży?

„Odwiédzali krewni tłumnie,
Krewną opłakali:
W trumnie leży, a przy trumnie
Gromnica się pali.”


— „O! puszczajcie! żal mię tłoczy,
Niech zobaczę żonę:
Czy konając, piękne oczy
Zwróciła w mą stronę?

„Czy się chustką mą odziała,
Pierścień ma na ręku?
O ! puszczajcie do jéj ciała,
Niech upadnę w jęku!

„Gdy usłyszy me wołanie,
Płacz mój nad swą głową:
Może z trumny jeszcze wstanie,
Zacznie żyć na nowo?”





SMUTNA RZÉKA.


„Rzéko z cudzoziemców strony,
Czemu nurt twój tak zmącony?
Czy się gdzie zapadły brzegi,
Czy stopniały stare śniegi?”

— „Leżą w górach stare śniegi,
Kwiatem kwitną moje brzegi;
Ale tam przy źródle mojém
Płacze matka nad mym zdrojem.


„Siedém córek piastowała,
Siedém córek zakopała,
Siedém córek śród ogrodu,
Głowami przeciwko wschodu.

„Teraz się z duchami wita,
O wygody dziatki pyta,
I mogiły ich poléwa,
I żałośne pieśni śpiéwa.”





JELONKI.


„Jelonki, jelonki, który z was zechce
Pójść za mną tędy do miłéj chatki,
I bawić w chatce miłe me dziatki?
Córeczka mała
Będzie śpiéwała,
Ustroi w każdą niedzielę;
A synek młody
Krynicznéj wody
Przyniesie, siana zaściele.

Jelonki, jelonki, ktory z was zechce
Pójść za mną tędy do miłéj chatki,
I bawić w chatce miłe me dziatki?”

— „Dziękujem, strzelcze! wygód nie chcemy,
Nie rzucim siebie, tu zostaniemy.
Razem do wody,
Razem w dolinę,
Razem w gęstwinę
Szukać ochłody;
Razem na paszę,
I każdą dobą
Być zawsze z sobą:
To życie nasze.
Dziękujem, panie, lepiéj nie chcemy;
Nie rzucim siebie, tu zostaniemy!





DWAJ MŁODZIEŃCY.


„Witaj, witaj z darami
Pani matko sędziwa
Jakże poczniesz tu z nami?
Dwóch nas zięciów przybywa!”

— „Oto moja jedyna!
Który skromnie i ładnie
Piérwszy pieśń jéj odgadnie,
Tego przyjmę za syna.”


— „W pięknym gaju strumyk wązki,
Nad strumykiem brzóz gałązki;
W pięknym gaju pieśń słowika,
Ale smutna, ale dzika:
Słuchali, nikt nie zgadywał,
Bo nie dla nich piosnkę śpiéwał.

„Piękny wyrósł kwiat nad wodą,
Własną smucił się urodą;
Piękny promień w chmurze znika,
I pieśń zawsze smutna, dzika:
Słuchali, nikt nie zgadywał,
Bo nie dla nich piosnkę śpiéwał.

„Błysły gwizdy dwie wysoko,
Lecz za trzecią tęskni oko;
Serce sercem się przenika,
I pieśń zawsze smutna, dzika:
Słuchali, nikt nie zgadywał,
Bo nie dla nich piosnkę śpiéwał.”


— „Biédna z wami ta dziewczyna,
Wy już dawno macie syna.
Biédna wasza stara głowa,
Pani matko, bądź nam zdrowa!”





PIEŚŃ PRZY UMARŁYM.


Załujecie, łzy lejecie,
Wy dziateczki, i wy krewni:
Ciszéj, ciszéj, w tamtym świecie
Już mu lepiéj jest i pewniéj.

Lepsza, milsza trumna prosta,
Niżli chata tu z dymnikiem;
Bespieczniejsza: w niéj starosta
Nie przebudzi rannym krzykiem.


Cudzym posiéj, zbierz nie sobie,
Cudzym oddaj wszystkie kroki:
Lepszy, milszy noclég w grobie,
Dół nie długi, nie széroki.

Niechaj płaczą nasze pany,
Uciekł od nich brat nasz bliźni;
Niechaj pańskie płaczą łany,
Jego pot ich nie użyźni.

My nie płaczmy, Ty grabarzu,
Nie patrz, nie świéć tak oczami:
Dół mu wykóp na cmentarzu,
Nad polami, nad łąkami.

Gdy grób błyśnie ciepłą rosą,
Niechaj blizko, z lubą wiosną,
Piękne trawy z łąk się wzniosą,
Piękne w polach zboża rosną.


Łzy lejecie, żałujecie,
Wy dziateczki, i wy krewni:
Ciszéj, ciszéj, w tamtym świecie
Już mu lepiéj jest i pewniéj.





GRÓB KOCHANKA.


Głosie po nad jasną rzeką,
Co się kryjesz w drzew tych cieniu,
Ptaszku! jakeś się dowiedział:
Że tu, od krzyża daleko,
Gdzie moje tylko pacierze,
Tu przy tym wązkim kamieniu,
Jest najsmutniéj, najboleśniéj?
Czy duch ci jego powiedział..
Że całe zwiédzasz pobrzeże,

W koło śpiéwasz swoje pieśni,
A stąd tylko zawsze stronisz,
Piosnki nad nim nie zadzwonisz!..

Wędrowcze żałośny, blady!
Sam jeden na sklepieniu
Księżycu! jakeś się dowiedział:
Że tu gdzie się las rozchodzi,
Gdzie moje tylko znać ślady,
Tu przy tym wązkim kamieniu,
Jest najmiléj, najsłodziéj?
Czy duch ci jego powiedział..
Że ledwo jesteś na niebie,
Łzę obaczysz na mém licu,
Zaraz oko zasmucone
Zwracasz, świécisz na tę stronę,
Jakeś świécił przy pogrzebie,
Żałośny, blady księżycu!.”





WOJAK.


Rży mój gniady, ziemię grzebie,
Puśćcie, czas już, czas! —
Ciebie, ojcze! matko, ciebie!
Siostry, żegnam was!..

Dumnie patrzysz tam po błoniu,
Z złością wstrząsasz grzbiet —
Śpieszę, śpieszę, luby koniu,
Skaczę, lecim wnet.


Z wiatrem, z wiatrem! Niech drzą wrogi,
Krwawy stoczym bój!
Raźni, zdrowi wrócim z drogi —
Z wiatrem koniu mój!

Tak, tak, dobrze! na w zawody!
Jeźli poledz mam —
Sam tu koniu do zagrody
Wolny wróć tu sam..

Słyszę jeszcze sióstr wołanie,
Zwróć się koniu, stój!..
Nie chcesz? — Lećże! — Niech się stanie!
Leć na krwawy bój!





PODSTĘP.


Ten brodaty
Dziad bogaty
Nie będzie się długo cieszył:
Choć grzéch zdrada,
Zdradzę dziada:
By Bóg tylko noc przyśpieszył.

Nocną dobą
Wezmę z sobą
Kij i pełen wór kamieni;

Hejże z psami,
Pod oknami:
Gwałt! złodzieje! — jam już w sieni.

Dziad wybiega,
Nie postrzega.
Gdy w złodziejach widzi zgubę —
Gdy ich szuka —
W tém jest sztuka
Jak mu porwać dziéwczę lube.

„Daléj ze mną!
Bądź wzajemną,
Rzuć już, porzuć złego dziada;
Niech ma złoto,
Mniejsza o to,
Ale tobą niech nie włada.”


Wraca stary —
Są talary:
Lecz dziewczyna? ach, dziewczyna!..
Niech się smuci,
Z psami kłóci,
Coż nam szkodzi, niech przeklina.





PANNA MŁODA.


Co miłe, wszystko płacze.
Kwiat, choć pod ciepłą rosą,
Dziécię, choć na ręku niosą:
Co miłe, wszystko płacze.

Jest pocieszyć komu,
Do lubego idzie domu
Długo dziéwczę płacze.

Lecz płacz ten utulony.
Słońce dla kwiatka,

Dla dziecka matka,
Mąż czuły jest dla żony.

Dziewczęta smutnemi oczami
Będą patrzéć za wami;
Ty w czépcu z matkami siędziesz,
I dzieciom śpiéwać będziesz;
Bo gwiazda w wieczór i rano:
Tyś zawsze kochaną.

W szczęściu zbiegnie wiek ci rączy.
Dzień na pracę was rozdzieli,
Wieczór znowu was połączy.
Z piosnką siądziesz u kądzieli,
Lub porzuciwszy wrzeciona,
Przyciśniesz synka do łona.
Bo gwiazda w wieczór i rano:
Tyś zawsze kochaną.





MOGIŁY.


„Czego się, dąbrowo, smucisz,
Powiédz czemuś tak żałosna?.
Choć pogodna w koło wiosna,
Ty z wichrami wciąż się kłócisz?
Usłysz słowo wędrownika,
Odpowiédz, dąbrowo dzika!”

— „Jakże nie mam być żałosna,
Jak z wichrami się nie kłócić?

W koło piękna, miła wiosna,
Ja się tylko muszę smucić.
Już od dawna siostry moje
Swiéżą szatą się okryły:
Ja tylko bez liści stoję,
Odkąd skryłam te mogiły.
A gdy chmury, ciepłą nocą,
Od księżyca się ozłocą:
W koło brzmią słowików dźwięki —
U mnie tylko z mogił jęki!”





PODRÓŻ.


W świat, a daléj! W tém nauka.
Bo nie znajdzie kto nie szuka.
Już wytrzymać tak nie mogę,
W świat, a daléj! W drogę, w drogę!

Gdzie na śniegach śniegów łoża,
I gdzie słońce żarem pali,
Z kraju w kraj, na morze z morza,
Gdzie wzrok sięgnie, w świat, a daléj!


Na największe w świecie góry,
Coraz wyżéj, jeszcze wyżéj...
Aż ze szczytu gór — na chmury!
Jakby orzeł; śmiały, chyży!

Tam mię nowy przejmie zapał,
Błyskawicą będę błyskał,
Będę ręką gwiazdy łapał,
I nogami dészcz wyciskał.

Tam mię żadna już granica,
Nie wstrzymają żadne końce..
Porwę srébro od xiężyca,
I zakupię złote słońce!





ZASADZKA.


Na coż sad ten mi się przyda?
I do sadu przyszła biéda.
Na nic moja tu uroda,
Tylko prośb i łez mych szkoda.

„Witaj, witaj, Jasiuleczku!
Coż tu, coż tu w ogródeczku!
Piękny ptaszek na ustroni,
Śliczne jabłko na jabłoni.”


Ledwo zacznie, słówko rzeknie:
Zerwie jabłko, i ucieknie.
Jeszcze potém w głos się śmieje,
Że ja wzdycham i łzy leję.

Czekaj, chytra! mam już sposób
Od grzecznych mi dany osób;
Jak wysłucham mszy w niedzielę:
Znajdę sobie jedno ziele.

Jak je znajdę i posadzę,
Może Bóg da że cię zdradzę!
Musisz przecie raz co stracić;
I za jabłka mi zapłacić.





ŻYCZENIE.


Gdybym ja była słoneczkiem na niebie,
Nie świéciłabym jak tylko dla ciebie.
Ani na wody, ani na lasy:
Ale przez wszystkie czasy,
Pod twém okienkiem, i tylko dla ciebie,
Gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie.

Gdybym ja była ptaszkiem w pięknym gaju,
Tylkobym w twoim chciała śpiéwać kraju.
Ani na wody, ani na lasy:
Ale przez wszystkie czasy,
Pod twém okienkiem, i tylko dla ciebie..
Czemuż nie mogę w ptaszka zmienić siebie?





WIOSNA.


Błyszczą krople rosy,
Mruczy zdrój po błoni;
Ukryta we wrzosy
Gdzieś jałówka dzwoni.

Piękną, miłą błonią
Leci wzrok wesoło;
W koło kwiaty wonią,
Kwitną gaje w koło.


Paś się, błąkaj trzodko,
Ja pod skałą siędę,
Piosnkę lubą, słodką
Śpiéwać sobie będę.

Ustroń miła, cicha!.
Jakiś żal w pamięci,
Czegoś serce wzdycha,
W oku łza się kręci.

Łza wybiegła z oka!.
Ze mną strumyk śpiéwa,
Do mnie się z wysoka
Skowrónek odzywa.

Lot rozwija chyży..
Ledwo widny oku..
Coraz wyżéj, wyżéj,
Już zginął w obłoku.


Nad pola, nad niwy
Jeszcze piosnkę głosi..
I ziemi śpiew tkliwy
Do niebios zanosi!





GDZIE LUBI.


Strumyk lubi w dolinie,
Sarna lubi w gęstwinie,
Ptaszek lubi pod strzechą;
Lecz dziewczyna — z uciechą
Lubi gdzie niebieskie oko,
Lubi i gdzie czarne oko;
Lubi gdzie wesołe pieśni,
Lubi i gdzie smutne pieśni;
Sama nie wié gdzie lubi:
Wszędzie serce zgubi.





ŻAL MATKI.


Noc była czarna, chłodna,
Ty w ziemi drogie dziécię,
Nieodziana, głodna!
Dobrydzień, lube dziécię!.
Słów matki nie czujesz,
Ręki nie ucałujesz,
Weź sobie już mi życie!

Inszym ich dziéwczęta
Usłużą, pomogą w domu;

Jest odezwać się komu,
Jest kogo ubrać w święta;
Matki ich zaczesują,
I ludziom pokazują:
Ty ćwiekami przybita,
Zimném płótnem nakryta!
Już ja zawsze bez ciebie,
Już po twoim pogrzebie!

Niech się na mnie sąsiad zmówi,
Niech mię łaje sąsiada,
Niech mię zły człowiek omówi,
Niech się chata zapada:
Nic nie powiém — robić nie będę;
Płacząc, za stołem siędę,
Głowę na rękach położę,
Ja biédna! O! Boże, Boże!.





WYJAZD.


„Czemuś pić nie chciał u zdroja,
Czarny mój brytanie?
Czemuś ty szabelko moja
Zabrzękła na ścianie?”

— „Przez okienko wiatr z jeziora
Szabelkę poruszył;
Drobny śnieżek padał wczora,
Zdrój, synu, zapruszył.”


— „Matko, szyba nie dzwoniła,
I woda wesoła;
Tylko pewnie moja miła
U cudzego stoła.

„Pies i szabla, moja wiara,
Pojąłem ich mowę;
Puszczaj, nie płacz, matko stara
Przywiodę synowę.





BŁAWATEK.


„Pociesz mię choćby piosenką!”
— „Nie, nie mogę. Ciszéj, ciszéj,
Matka otworzy okienko
I wszystko usłyszy.”

— „Zawsześ jednaka i pusta,
Nie kochasz mię, nie, nie wierzę;
Daj pocałować swe usta,
Nikt nas nie postrzeże.”


— „Nie, nie, od tego się wstrzymasz,
Raczéj szukać będę kwiatka;
Końca całusom twym nié masz,
Poznałaby matka.”

— „Czyż serce twoje opoką?
Mój ty skarbie, moje złoto!
Przynajmniéj popatrz mi w oko,
Proszę cię choć o to!”

— „Niczém się, niczém nie wzruszę,
Darmo nie proś; w innym czasie:
Teraz ja patrzéć tam muszę
Gdzie się trzodka pasie.”

— „Ach, co ja widzę w tym lasku?”
— „Coż?” — „Jak śliczny tam bławatek!
Jakiéj pełności i blasku!”
— „Ach, to mój jest kwiatek!”


— „Chodźmy.” — „Lecz zostań ty w dali.”
— „Doprowadzę cię do kwiatka.”
Trochę go długo szukali...
Czy téż pozna matka?





PROŚBA.


Jeźli w szkodę wpędzam woły,
Jeźlim w izbie ci dokuczył,
Puść mię matko, daj do szkoły,
Daj bym czytać się nauczył;

Piękne xięgi mię zabawią,
Będę czytał gładko, skoro;
Państwo suknie dla mnie sprawią,
Za panicza mię przebiorą.


Wrócę widziéć matkę miłą,
Będę świat ci opisywał,
Z pism tłómaczył gdzie co było,
Z naszym księdzem przy mszy śpiéwał.

Na przód powiém co się stanie,
Trawy w polach wyrachuję;
I nad łóżkiem twém, na ścianie,
Węglem Świętych pomaluję!





WIENIEC.


„Komu ten wieniec zielony,
I gdzie jest twoja miła?
Którychże drużbów matka ci prosiła,
Czyj ty narzeczony?”

— „Matka drużbów nie prosiła,
Mnie przyjmie moja miła;
Śmierci ja narzeczony:
Dla niéj ten wieniec zielony.”

— „Masz ojca, krewnych wielu,
I sam jeszcze tak młody;

A ojca twojego miody
Nie popłyną na twém weselu?
A krewnych twoich gospody
Nie przyjmą cię po twém weselu?”

— „Kocham, i jestem młody,
Idę pod ziemię na gody;
Już mię tam wyprzedziła
Pierwsza moja miła.
Gdy będziem koło siebie:
Na cztérech gospodarzy
Zaproszą cztérech grabarzy,
Odwiédzą krewnych gospody;
Ojca mojego miody
Wypiją na pogrzebie.
Tylko matka za stołem smutna siędzie,
Za synem płakać będzie.
Aż postawi krzyż poświęcony:
Na nim ten wieniec zielony.





GOŚC.


Blade słońce za chmurami,
Wiatr dolinę zbiegł odludną:
Czegoś oko zaszło łzami,
Czegoś w sercu smutno, nudno.

Jakaś przyszła mi piosenka,
Ale wrony jęły krakać..
Siądę z chustką u okienka,
Będę sobie dumać, płakać.


Leci, leci ptaszek chyży,
Piękny ptaszek do mnie dąży:
To podleci, to się zniży,
To przy chustce w koło krąży.

Czegoż, czego w smutny domek
Piękny ptaszku tak zaglądasz?
W dziobku trzymasz kilka słomek,
Czy tu gniazdo usłać żądasz?.

Dzięki, miły gościu, dzięki!..
Mieszkaj przy mnie pod tém drzewem;
Będziesz proso jadł z méj ręki,
I mnie cieszył słodkim śpiewem.

Z listków zbiorę rosę tobie,
Napoją cię moje dłonie,
W upał cień gęściejszy zrobię,
I od dészczów cię zasłonię.


Tylko ukryj gniazdo swoje
Przed macochą, przed nią jedną:
Bo przeklęłaby nas dwoje,
Ciebie, ptaszku, i mnie biedną!





KOCHANKA DO GWIAZDY.


Złotowłosa, gwiazdo miła,
Szczęsna biegniesz przez niebiosa;
Mnie już radość opuściła:
Gwiazdo piękna, złotowłosa!

Biegniesz w luby ślad xiężyca,
Nie bojąc się natrętników
Patrzysz w piękne jego lica,
I zawistnych nie znasz krzyków.


Przez noc całą z nim na niebie,
Przez dzień cały z nim się kryjesz:
Gdy on zawsze obok ciebie,
Najszczęśliwsza przy nim żyjesz.

Lecz łzy moje próżne były!
Los od niego mię odrywa;
Słyszę tylko jak mój miły
Smutne o mnie pieśni śpiéwa!

Złotowłosa, gwiazdo miła,
Biegnij, biegnij przez niebiosa;
Mnie już radość opuściła,
Gwiazdo piękna, złotowłosa!





RÓSZCZKA.


Młoda żona piękne oczy
W dzień i w nocy łzami mroczy;
Już rok jeden, drugi, trzeci,
Niéma szczęścia, niéma dzieci..
Aż sąsiady odwiédzały:
W kolébce synek mały!

I już w szczęście matka wierzy,
Pod figurę świętą bieży,

Przy niéj sadzi rószczkę, śpiéwa,
Łzami ją poléwa.

„O gałązko! witaj, witaj!
Żyj, i w liść się strój;
O wyrastaj, o rozkwitaj,
Ty i synek mój!

„Niech Bóg od was złe odwróci!
Wznieś się pośród drzew!
Niech przy tobie słowik nóci,
Przy nim matki śpiew.

„Świtaj mi słoneczko, świtaj,
Pij gałązko zdrój!
O wyrastaj, o rozkwitaj,
Ty i synek mój!

„Niech mi rośnie, niech mi żyje
Piękny jak twój kwiat!

Ile listków cię okryje,
Niech ma tyle lat.

„Jasny promień słońca chwytaj,
I rosą się pój!
O wyrastaj, o rozkwitaj
Ty i synek mój!”

Dziewięć ranków rosa pada,
I dni dziewięć ciepłe słońce,
Dziewięć nocy gwiazda blada:
Aż puściły rószczki końce.
Dziesiątego ranku cała
W kwiat i w liść się przyodziała..
Sąsiady znow odwiédzały:
W trumience synek mały!





STRÓŻ GROBU.


„Ptaszku mały, jasnopióry,
Czemuś zawsze przy tym grobie?
Cożeś tak podobał sobie
Na wąskim, chłodnym kamieniu?
Ani na gniazdo gałązki,
Ani tu mchu na jadło,
Ani tu cieniu,
Tylko kamień chłodny, wąski,
Coż tak do serca tu ci przypadło?”


Nic nie mówił, i odleciał;
Nic nie mówił, i przyleciał;
Znow usiadł w milczeniu,
Na wąskim, chłodnym kamieniu.

„Stróżu mały, jasno-pióry,
Czemuś znow na tym kamieniu?
Ostygło krągłe słońce,
Lasy nie dają cieniu,
Ziemia śniegiem się bieli,
Bracia twoi odlecieli
W cieplejsze świata końce;
Ty choć polecisz do góry,
Znow siadasz na tym grobie?
Powiédz, cożeś tu upodobał sobie?”

Nic nie mówił, i odleciał.
Lecz choć poleciał do góry,

Choć odleciał, znow przyleciał,
Znow usiadł w milczeniu,
Na wąskim, chłodnym kamieniu,
Ptaszek mały, jasnopióry...





PIOSNKA DZIADA.


Czy o dészczu, czy o zimnie
Skoro znajdę ciepły kątek,
Gdy kij, torba, broda przy mnie:
Już mam cały mój majątek.

Pogłaskawszy siwą brodę,
Idę śmiało w świat o głodzie;
Kto ma serce czułe, młode:
Rzuci grosza siwéj brodzie.


Nie zaboli o to głowa
Żywność pańska, czy uboga;
Każdą torba moja schowa:
Dar jednego wszystko Boga.

Kij mój pomoc krokom niesie,
Nie trzeba mi przy nim koni:
Od kolegi w czarnym lesie,
Od psów we wsi mię obroni.

Tym przyniosła powódź straty,
Na tych z ogniem przyszła szkoda:
Nie mam roli, nie mam chaty,
Coż mi zrobi ogień, woda?

Złe na dobre mi wychodzi;
Mych łachmanów za nic nie dam:
Czy kto umrze, czy się rodzi,
Ja pacierze zawsze przedam.





PŁÓTNO.


Nad wodą piękna kalina,
W ogródku piękna lilija:
Piękniejsza, milsza dziewczyna
Na łące płótno rozwija.

„Dla kogo bielisz to płótno?
Czemu z ócz twoich łzy płyną?
Czego tam patrzysz tak smutno?
Odpowiédz, piękna dziewczyno.“


— „Poszedł na wojnę brat miły,
Od roku już nas porzucił;
Patrzę, łzy świat mi zakryły,
Bo dotąd jeszcze nie wrócił.

„Litując mojéj tęsknoty,
Gdy wróci brat mój kochany:
Tem płótnem własnéj roboty
Obwijać będę mu rany.”

— „Lecz jeźli brat twój nie żyje?.
Odpowiedz, i spojrzyj ku mnie.”
— „To matka moja nakryje
Tem płótnem córkę swą w trumnie!”





PIERŚCIEŃ.


Smutno niańki ci śpiéwały,
A ja już kochałem;
A na lewy palec mały,
Srébrny pierścień dałem.

Pobrali dziewczęta drudzy,
Ja wiernie kochałem;
Przyszedł młody chłopiec cudzy,
Choć ja pierścień dałem.


Muzykantów zaproszono,
Na godach śpiéwałem;
Innego zostałaś żoną,
Ja zawsze kochałem.

Wdową byłaś, już ci głowę
W rutę ubiérałem;
Przyszedł wdowiec, pojął wdowę,
Ja jeszcze kochałem.

Dziś dziewczęta mnie wyśmiały,
Gorżko zapłakałem:
Próżnom wierny był i stały,
Próżno pierścień dałem!





PRZYCZYNA.


„Mówię ci grzecznie i skromnie,
Z tak dzikiéj nie chełp się cnoty,
Posłuchaj, dziéwczę, chodź do mnie,
Chodź, kupię pierścień ci złoty.”
— „Ja, panie, złota nie noszę,
Nie kupuj, nie kupuj, proszę.”

— „Ach! twoje oczka nad złoto!
Tylko dla ciebie ja żyję!

Pozwól mi, proszę choć o to,
Kupić ci perły na szyję.”
— „Ja, panie, pereł nie noszę,
Nie kupuj, nie kupuj, proszę.”

— „Moje ty szczęście jedyne,
Czemuż me serce zasmucasz?
Powiédz mi, powiédz przyczynę
Dla któréj dary odrzucasz?”
— „Nie miłe twoje są dary..
Boś panie... brzydki i stary.”





ŻEBRACZKA.


Wysłała w obce strony,
Bogatéj szukać żony,
Wysłała matka syna;
Straciła go za młodu,
I płakała zawodu:
Sama swych łez przyczyna.

O żebranym wyszła chlebie,
Przeklinała sama siebie.

Przy drodze siadła w cieniu,
Spiéwała na kamieniu;
To kamień nieboszczyka —
Z pod ziemi jęk przenika.

„Czegóż ci, duszo, potrzeba?
Czy chcesz pacierza, czy chleba?
Czy w ciasną trumnę włożyli?
Czy ćwiekiem rękę przybili?”

„Trumnę moją ziemia zjadła,
W proch się ręka już rozpadła;
Lecz żalę się w tém jęczeniu:
Matka syna nie poznała,
I na jego kamieniu
Ludziom za chléb śpiéwała!”





PTASZKI TAJEMNICZE.


„Ptaszku, wędrowcze, w któreżto kraje
Śpieszysz przez wody, łąki, i gaje?
W naszéj dolinie
Zdrój czysty płynie
Nabierzesz siły;
W komorze zdrowe
Ziarno zimowe:
Posil się miły.”


— „Jestem zgłodzony, a lecę w drogę;
Jestem spragniony, a pić nie mogę.”

— „Więc gdy powrócisz z zieloną wiosną
Wtedy zanócisz piosnkę radosną.
Dla ciebie drzewo tu kalinowe,
I jasny strumień, i ziarno zdrowe.”

— „Niechaj cię ludzie po kraju chwalą,
Niech się nad ptaszkiem twoim użalą:
Ja już do gajów twych nie powrócę,
Dziś pieśń ostatnią méj żonie nócę.”

Biały ptaszek z lewéj strony
W krwawe krople nakropiony.
Jedna piosnka — kwiaty płaczą,
Druga piosnka — zdroje płaczą..
W złote zdjęty półobręcze,
Zniknął owiniony w tęczę..





OBRAZEK.


„Co ty, dziécię, tam znajdujesz,
Że tak xiążkę tę całujesz?”
— „W niéj obrazek wyciśnięty,
A w obrazku jest mój Święty.
Górą po nad piękném czołem
Opasany jasném kołem,
W ręku palmę ma zieloną,
Piękną palmę rozkwitnioną.”
— „Czegoż płaczesz, lube dziécię?

O co w sercu prosisz skrycie?”
— Ja nie proszę, lecz dziękuję;
Płacząc przed Nim, radość czuję.”
— „Za coż więc zanosisz dzięki?
Daj mi xiążkę tę do ręki.”
— „Prosiłem Go w cichéj mowie
O ojca, o matki zdrowie,
By nam zawsze dawał chleba,
Potém zawiódł nas do nieba: —
Ruszył palmą na znak Święty
Że zostanę tam przyjęty!”





PRZYPADEK.


„Dokądżeto leci
Gołąbka chowana?
Czy do swoich dzieci,
Czy do swego pana?

„Miłe twe ptaszęta,
Gołąbko chowana;
Lecz nasze dziewczęta
Wolą twego pana.


„Radość, szczęście czuję
Skoro go zobaczę;
A gdy z nim tańcuję,
To i serce skacze.”

Z gaiku, od wody,
Gdzie krynica skryta,
Wybiega Jaś młody,
I za rękę chwyta.

„Skarbie mój jedyny!
Zaraz w tę niedzielę
Będą zaręczyny,
A w przyszłą, wesele!”

— „Gdybym ja wiedziała
Żeś był za drzewami:
Mówićbym nie śmiała,
Przeszłabym ze łzami.


„Leć tu, leć do ręki,
Gołąbko kochana!
Dzięki tobie, dzięki,
Za męża, i pana!”





STRZELEC.


Piękny strzelec idzie drogą,
Wierny jego pies przed nogą;
Piękny strzelec usiadł w cieniu,
Trzyma strzelbę na ramieniu.

Powstał, idzie za zwierzyną,
Idzie wzgórzem i doliną,
Patrzy, szuka, staje czasem..
Zagrał w trąbkę, znikł za lasem.


Psa najpiérwéj znęcić trzeba.
Nie żałujmy mléka, chleba,
Może pana łatwo zdradzić,
Za zwierzyną tu sprowadzić.

Matka pójdzie do szpichlerza,
Ojciec strzelbę niech przymierza,
Dzieci z psemby się bawiły,
A ze mną mój strzelec miły.





KWIATKI.


„Czemu zwracasz wzrok tam rzewny?
Czego, dziéwczę, żądasz?
Czy ma przybyć który krewny,
Czy swatów wyglądasz?”

— „Krewni o mnie zapomnieli,
I swatów nie żądam;
Ale śniegów już topieli,
I wiosny wyglądam.”


— „Chcesz by pod oknami chatki,
Dziewczyno żałosna,
Wydała ci piękne kwiatki
Pożądana wiosna?”

— „Chcę by kwiatki mi wydała,
Lecz nie pod oknami:
Na grobiem je matki siała,
Poléwała łzami.”





OSTROŻNOŚĆ.


Stała Marysia nad wodą,
Ciesząc się swoją urodą;
Kwiat przyłożyła do czoła,
Mruga na Jasia i woła.

„Chodź tu, mój drogi, mój śliczny,
Napij się wody krynicznéj.”
— „Boję się, boję ztąd szkody,
I téj nie będę pił wody.”


— „Czemu zdaleka tak stoisz,
Czemuś téj wody się boisz?”
— „Bo w nią twe oczy patrzały,
Może ją zaczarowały.”



KONIEC.




  1. R. 1806 na posiedzeniu członków towarz. król. warsz. przyj. n. w d. 12. Grudnia ludwik osiński ogłosił przekład kilku piosnek ludu litewskiego. Przytaczam je, jako mogące dać wyobrażenie o duchu pieśni litewskich, prawie zupełnie u nas nieznanych.

    I.

    Bardzo raniuchno wschodziło słoneczko,
    Mania przy szklanném okienku siedziała;
    Skądżeto, pytam, powracasz córeczko?
    Gdzieś twój wianeczek na głowie zmaczała?
    — Kto tak raniuchno musi wodę nosić;
    Nie dziw że może swój wianeczek zrosić —
    — Ej zmyślasz dziecię, tyś zapewne w pole
    Z twoim chłopakiem w zaloty pobiegła? —
    — Prawda matuniu, prawdę wyznać wolę,
    Mojegom w polu młodziana postrzegła.
    Kilka chwil tylko przeszło na rozmowie,
    Tymczasem wianek zrosił się na głowie.


    II.

    Miałem konika, układny choć mały,
    Nosił mnie często, nosił mój sprzęt cały;
    Z jednym był zawsze do biegu pochopem,
    Pod górę truchtem, z góry galopem;
    Rześki w podróży, i równie gotowy
    Rzéki przepływać i skakać przez rowy.
    Spotkałem dziéwczę, nie znała jak żywo,
    Co gęste tkanie, co cienkie przędziwo:
    Lecz miałem biczyk przedziwnéj roboty,
    Gęste w nim były i cieniuchne sploty...
    Teraz dziéweczce milsze są krosienka,
    Zna gęste tkanie, zna co przędza cienka.

    III.

    Wkrótce pół lata upłynie
    Jakem do matki mówiła:
    Czas już będzie, matko miła,
    O innéj myśleć dziewczynie,
    Co ci tu za mnie naprzędzie,
    I przy krosienkach usiędzie.

    Jest już z méj pracy, ktoż tego nie przyzna,
    I biała przędza i cienka bielizna;
    Wszystko chędogo na około chatki,
    I co się sprzętów w całym domu mieści. —
    Dosyć już słuchałam matki,
    Czas tez posłuchać i teści. —
    Ruciany wianku, jakże się odmienisz?
    Już się na głowie méj nie zazielenisz.
    I ty, kolorem i blaskiem powabna,
    Błyszczéć nie będziesz, plecionko jedwabna;
    Ni wiatr swywolny więcéj nie roztoczy
    Tych moich złotych warkoczy.
    Do mojéj matki przyjdę w odwiedziny
    Bez wieńca — czépek odtąd strój jedyny;
    Chusteczki moje z cienkiéj przędzy tkane,
    Co się to z niemi wietrzyk lubił pieścić,
    Lekkim powiewem miotane,
    Nie będą więcéj szeleścić.
    Tak wszystko zniknie, albo się odmieni..
    Mój kołowrotek i krosienka moje
    Przestaną jaśniéć od słońca promieni;
    Stracą powaby ulubione stroje.

    Żółta przepasko, przepasko bławatna,
    Wiś tam na ścianie, na nic już niezdatna;
    A wy, pierścionki, ozdoby złocone,
    Rdzawieć będziecie w skrzyni zarzucone!

    (Rocz. towarz. t. 6. str. 260. — przy uczonéj rozprawie X. Bohusza: o narodzie i języku litewskim. — Czwartą tamże umieszczoną, o Wandzie, opuszczam, jako nie należącą do pieśni gminnych.)

  2. Dowiaduję się iż w tej myśli już mię uprzedził L. Żukowski. Gorliwy ten literat ma już w swém ręku dość znaczny zbiór pieśni ludu, który zapewne będzie się starał powiększać.
  3. Wieśniacy nasi bardzo mało zachowali zwyczajów, przy których śpiéwanie pieśni jest główną zabawą, jak np. przy obwożeniu koguta w święto wielkiéjnocy. Niektórzy zabraniają chłopkom takowych zabaw, dając za przyczynę: że przy nich oddają się najłatwiéj pijaństwu i kłótniom. Z tego stanowiska rzecz uważając, należałoby zakazać ludziom wszelkich zabaw; uczt nawet. Przecież po dniach pracy godziwym jest dzień wypoczynku i rozrywki. Właściwiéj jest przeto: czuwać nad tem aby lud odbywał zabawy spokojnie i bez zbytków, niżeli pozbawiać go uciechy, i zagubiać dawne krajowe zwyczaje, które od osób światłych są we wszystkich narodach szanowane.
  4. Tęż uwagę czyni Brodzinski w pismie o tańcach.
  5. Z szacunkiem wspominam w tém miejscu imię stefaniego. W operze krakowiacy i górale okazał się on kompozytorem prawdziwie polskim; korzystając w niéj bardzo szczęśliwie z melodii krajowéj, która nie zamyka się wyłącznie w hucznych krakowiakach i mazurach. To też stefani dostąpił rzadkiéj popularności. Od jego czasu mieliśmy opery większe, trudniejsze, i także pełne zalet; ale równie polskiéj podobnośmy nie mieli.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Witwicki.