Przejdź do zawartości

Merkuryusz nowy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Potocki
Tytuł Merkuryusz nowy
Podtytuł Wygranéj Sobieskiego, podtenczas hetmana
Pochodzenie Wojna chocimska, poemat w 10 częściach. Merkuryusz nowy. Pełna. Peryody. Wiersze drobne
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1880
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MERKURYUSZ NOWY
Wygranéj Sobieskiego, podtenczas hetmana.


Rok pański siedmdziesiąty kończył się i wtóry,
Po tysiącznym sześćsetnym, kiedy szaropióry
Zmordowany tak długim Merkuryusz biegiem,
Trzecim stanie przede mną z Kamieńca noclegiem.
Słucham, co za awizy. Toż przestawszy dyszéć,
Czoło przetrze spocone i z tém się da słyszéć:
„Kto pokój na pogańskiéj gruntuje przysiędze,
Jakoby kotew wiązał u pajęczéj przędze:
Zrzucił Turczyn przymierze dla chłopskiéj siermięgi,
Złamał pacta, pogwałcił chocimskie przysięgi;
W siły swoje, a w polskie dufając niezgody,
Przysiodłał mostem Dniestru skalistego wody,
Wziął Kamieniec i wszytek kraj podolski żyzny,
Wziął całą Ukrainę; a co sercu blizny
Niezgojone zadaje — niedobywszy broni,
Powiem rzecz okrutniejszą: — haracz dają oni,
Oni, mówię, Polacy, co złotą swobodą
Wszytkie świata narody dotąd w oczy bodą
Już krzyże wyrzuciwszy, w zbawienne świątnice
Błędnego Mahometa wprowadził księżyce;
Już bierze w dziesięcinę chrześcijańskie dusze,
Ach, kędyż staropolskie w szlachcie animusze!
Dopiéro widzisz smutne wolności frymarki,
Im z wyższéj góry spadszy ciężéj strąci karki,
Gdy im ku większéj hańbie a swojéj pociesze
Leda Żyd, leda Cygan, kijem grzbiety czesze!
Już się o Lwów potężnie kusi Kapłon basza,
Kędy mężne Łąckiego serce Heliasza
Szczyptą ludzi zatrzyma i Turki i Ordy,
Aż nieznośnym okapem stanęły akkordy.
Jest między filozofy niemała dysputa,
Dlaczego się z natury lew boi koguta,
Kurczy ogon i skromnie zwinąwszy się leży,

Gdy ten wesoło pieje i grzebienie jeży.
Dziwniejsza to, i nie ma nic do przyrodzenia,
Że Kapłon, co mu z młodu przyrznięto grzebienia,
Nie piejąc, gdacze tylko, ptak mały i krewki,
Strwożył lwa ogromnego i pobrał mu lewki.
Ale niedługo, da Bóg, w swéj zostanie chlubie,
Bo go orzeł pospołu z kurczęty oskubie:
Zwłaszcza gdy się w jesieni na gołębiu wprawi,
Przysięgę, że na wiosnę kapłona zadawi!
Tylko go bardzo pilno trzeba chować zimie;
Niech zna rękę, a co rzecz najpierwsza, nie drzémie.
Nie stój, Michale, nie stój! — Mars pole otworzeł,
Długoż będzie skubł pierze pod Lublinem orzeł?
Pierwsze pole twéj sławy, puść oko po ścianach,
Przejrzyj się w Bolesławach, Zygmuntach, Stefanach!
Jako pięknie koronie na królewskiéj głowie,
Kiedy się przy niéj zbrojna prawica opowie.
Patrz w zwierciadła książęce, przodków swoich gniazda,
Zkąd im wyżéj nad inne twoja weszła gwiazda,
Tym téż jaśniéj świecić ma nad obliczem ziemie,
A choć tak jak Janusze, Dymitry, Jeremie,
Pojźrzy w drugą linią, gdzie złożone groty
Wzbudzą cię do marsowéj, o królu, roboty!
Pamiątka niegdy Szarych dziś wszytkie purpury
Zrównała, tak w osobie twéj poszła do góry!
Niech Turczyn nie urąga językiem zuchwałem,
Wziął Stambuł — i Kamieniec weźmie pod Michałem!
Owszem niechaj mu się dziś jego wróżba szpoci,
Co Paleologowi wziął, niech tobie wróci!
Przerwij wszytkie zabawy, wsiadaj na koń z tronu,
Nie daj darmo próżnować tak pięknemu gronu
Krwie szlacheckiéj: — niech tryumf odniesiem u świata,
Że nam nie żal, gdy królem mamy swego brata.
Niech nie urąga Węgrzyn, Francuzi i Szwedzi,
Że tylko koła robim, gdy Piast w tronie siedzi.
Nie stój, dzielne rycerstwo, nie czas trybunału,
Porzuć Lublin, a suń się do wojny zapału:
Złącz świętą animusze rozróżnione zgodą,
Kiń koła, a chwalebnych przodków swoich modą,
W otwartém się z pogaństwem polu szykiem zetrzyj.
Dla prywat kołodzieje. — Ten tego nie zwietrzy,
Zrobi-li, który daléj nie widzi od nosa,
Z szyku koło, z bitwy — sąd i z Marsa — Minosa?

Nie stój i porzuć pióro, cny polny pisarzu,
Bo nie w czarnym Czarneccy sławy kałamarzu
Szukali, lecz czerwoną krwią pogańskie grzbiety
Farbując, wielkim wodzom w dziełach dali mety.
Próżno wzdychasz, hetmanie, z garścią twoich ludzi,
Bo skoro cne rycerstwo zimny wiatr ostudzi:
Rozwiną się jako dym: dość, dość na tę forę,
Że wywrócą lubelski kraj nogami wzgórę:
Broniewskiego przy głosie rozsiekają wolnym,
Kilkaset ludzi w szturmie utracą stodolnym,
Zamruż oczy na żądła inwidyéj wściekłéj,
Więcéjś winien ojczyźnie; oto znowu te kły,
Któremi krew dostojną brata twego toczył
Pod Batowem, Nuradyn w polskiéj krwi omoczył:
Więc mu się uiść w słowie daném pod Podhajcy,
Że nie odpaszesz broni, póki winowajcy
Nie zdejmiesz z bezecnego ścierwu jego karku,
I przypłaci pogański pies z więźniów jarmarku!
Niechaj pyszny Carogród dowie się i z Krymem,
Że to rodzic twój pisał pacta pod Chocimem!
Pokaż, wielki Sobieski, ottomańskiéj bramie,
Że cię boli, gdy ojcu twemu wiarę łamie:
Zażywszy Amurata wielkiego modlitwy,
Nim przyszedł z Władysławem pod Warną do bitwy;
Boże, który swe imię w każdéj kochasz wierze,
I kto go niecnotliwie na świadectwo bierze,
Żeby zdradził człowieka ubezpieczonego,
Aże do pokolenia karzesz dziesiątego;
Niechaj chociaż ztąd pozna dziś poganin gruby,
Że trzeba trzymać Bogu obiecane śluby:
I dał dekret po tobie, gdy w takim odmęcie
Utrapionéj korony, nie myśląc o wstręcie,
Wywarł do niéj jak głodne ogary do knieje
Selim Gierej, han Ordy, pełen téj nadzieje,
Że najmniejszéj krwie swojéj nie straciwszy kropie,
Z niezmiernym się obaczy plonem w Perekopie!
Aleć nią niemirowskie zafarbował brody,
Gdzie hetman zagniewany dopadszy pogody,
W ciasnym kącie pogańskie osiodławszy tyły,
Jako lew przemorzony, bił ze wszytkiéj siły,
Póki tylko był jaki nieprzyjaciół szczątek.
Krzyczą ubogich więźniów, krzyczą niemowiątek
Miliony do Boga, żeby garść tak mała,

Niezliczonéj potędze pogańskiéj zdołała!
I zdarzył Bóg, że mając swego wodza w czele,
Znieśli Ordę i plon odbili tak wiele:
Będzie świadkiem na wieki złamanego miru,
Niemirów, póki stanie ludzi i papiéru.
Kąsajże teraz język psi, jaszczurczy płodzie,
Podków zbierać niegodny za cnotą w zawodzie:
Coś wodza z wojskiem macał zazdrości wściekliną,
Zarażonym ozorem, zasłoń ślepie śliną.
Lecz jeszcze wiktoryéj nie koniec szczęśliwéj,
Usławszy niemirowskie gęstym trupem niwy,
Jako siewca uścieła sprawny zagon ziarnem,
Dowie się wódz o drugim koszu pod Komarnem.
Więc krótkiemi żołnierzów posiliwszy słowy,
Żeby z nieba zapłaty czekając gotowéj,
Nie szanując i zdrowia i zbieganych koni,
Darli łyka, gdy się drą, poostrzywszy broni:
Tyle dusz chrześcijańskich jednym mając względem,
Na pogaństwo zawziętym pośpieszy zapędem:
I trafi, kiedy z plonem wróciwszy od Biecza,
Jak pod Bakczesarajem tak się ubezpiecza,
Wojska mając tureckie i w tyle i w przedzie;
Toż im niespodziewaniéj hetman na nich wjedzie,
Tym więcéj doda strachu, gdy w rycerskiéj dłoni
Zajuszona w tatarskiéj krwi szabla zadzwoni!
Lecą łby jak kapusta, szyje jako głąbie,
Pole jako purpura; ten kole, ów rąbie.
W koszu łez i modlitew gorących tak wiele,
Jako w żadnym na świecie nie było kościele:
Bo więźniów chrześcijańskich niezliczone gminy
Proszą Boga o słodkie wolności nowiny.
Te skoro dojdą koła lubelskiego słuchy,
Kędy się przeumiera wolność pod obuchy,
Kilka głów wichrowatych bez sądu, bez skargi,
Wsi ludzi osądzonych prowadzi na targi;
Puka się zazdrość z jadu i na cnotę noże
Ostrzy, żuje, wycieńcza, kiedy przéć nie może!
Już tam miał koniom wytchnąć i trud otrzéć z czoła
Hetman z wojskiem; ale go nowa praca woła,
Nowe tryumfy serce bohaterskie kuszą,
Gdy słyszy, że Nuradyn sułtan pod Kałuszą
Randewu wszytkim swoim murzom znaczy z plony,
Tam ich miejscem i wojskiem czeka opatrzony.

Nie sobieś, cny Sobieski, rodził się, nie sobie,
Część ojczyzna, część bracia, część swą pan ma w tobie!
Odłóż wczas na czas inszy, zimna, deszcze, głody,
Zwycięż źle zmarzłe Dniestru skalistego brody:
Idź na krew, krwie szlacheckiéj jedyny mścicielu,
Cobyś mógł nad nie bracią, na nieprzyjacielu
Pokaż, bowiem niż Turczyn gorszy kto za oczy
Szczypie, kąsa i jawnéj cnocie twéj uwłoczy!
Siedm dni całe o rzepie i o marchwi świeżéj,
Ani się rozbierając siedm nocy z odzieży,
Szedł gdzie za bednarowskie zakradszy się lasy,
Po przeszłym swe Nuradyn czambule miał wczasy!
Dniało, kiedy całą noc zwyciężywszy chodem,
Zbierał wojsko tak długim znużone zawodem:
I stanąwszy nad głową już pełen nadzieje
„Mamy — rzecze — o bracia, przy licu złodzieje,
„Patrzy Pan Bóg na serca i nasze fatygi,
„Że bieżąc z wiatronogą wieścią na wyścigi,
„Doszliśmy nieprzyjaciół, których już raz trzeci
„Odbiwszy tylo więźniów, tylo małych dzieci,
„Szabla nasza wojuje, więc wprzód kto ochoczy,
„Niech się harcem pokaże i ku koszu skoczy“.
Rzekł hetman, a żołnierze, świętym piersi krzyżem
Stwierdziwszy, wysuną się do nich krokiem chyżem:
Sam wódz schyliwszy znaku pod górą się tai,
Aże z Ordą harcownik potrzebę zagai.
Bo tę małą garść naszych widząc, niemieszkanie
Wysunie się z taboru i pod lasem stanie:
Jeśli się nasi zbliżą, chcą im dostać kroku;
Jeśli nie, myślą tył wziąć okrążywszy z boku.
Ale skoro marszałek i hetman koronny
Podniesie wzgórę orły i wszytek szyk konny
Rozwinie; zagrzmią kotły i trąby krzykliwe:
Zaraz się poczną mieszać, poczną bojaźliwe
Tyły obracać, w które gdy się nasi wrzepią,
Do końca ich szablami i strzelbą zaślepią:
„Toż odżaliwszy kosza, z żywotem do boru,
Spadszy z koni, pokłuszą; ale ichże toru
Dzierżąc się idzie wojsko, kładąc stopy w stopy,
W najcieśniejsze gęstwiny, w najgłębsze przekopy.
Lecz wpadła mysz do paści, wpadł do sieci zając:
Albowiem czuły hetman wczas to przeczuwając,
Chłopstwa kilka tysięcy jeszcze przede wczorem

Wegnawszy, popasieczył przejścia całym borem.
I kiedy przed żołnierzem Tatarzyn umyka,
Niedyskretnemu chłopstwu każdy wpadał w łyka.
Widziałbyś tam był rany więcéj, niż do śmierci
Potrzeba, widziałbyś był porąbanych w ćwierci,
Ręce poobcinane, a potém za skórę
Na plecach lub na piersiach powtykane wzgórę.
Trzy dni rzeź ona trwała, że nakoniec w ręce
Żołnierskie iść woleli, niż w tak wielkiéj męce
Ginąć; już więcéj więźniów niż trupów na szlaku,
Już ich nie ma kto troczyć, więc przyszło do braku:
A tu tysiąc czerwonych hetman rzuci z trzosem:
„Kto mi da Nuradyna — wielkim rzekszy głosem —
„Dam i drugi, niechaj się napatrzy niecnota,
„Że w oddaniu batowskiéj mam otwarte wrota:
„Mógłbym się bratniéj śmierci choć żadnym okupem
„Nienadgrodzona, zemścić nad psim jego trupem;
„Mógłbym i nad więźniami rzeżąc jak barany
„Wetować krwie szlacheckiéj nieoszacowanéj;
„Lecz wpiersiach nie tygrysie serce noszę, człecze;
„Doczeka pieska gałąź, choć mu się odwlecze“,
Ale ten wlazszy w błoto gdzieś po same uszy,
Przez cały tydzień ani drgnie, ani się ruszy:
W krótkim czasie do hana większéj godzien kaźnie,
O jednych szarawarach z takiéj wyszedł łaźnie;
Która wieść po tureckich gdy obozach gruchnie,
Że im tak rześko zajrzy Sobieski do kuchnie,
Acz nie zaraz uwierzy — ale z téj przegranéj
Samemu cesarzowi zadrży pod kolany.
Trzydziestu sześciu murzów i sułtanów kilka
(Nosi wilk, nosi, ale poniosą i wilka)
Dostało się więzieniu, coś prostego człeka,
Chorągwi kilkadziesiąt, a z trupów pasieka:
Kosz zgoła nietykany naszych doszedł ręku,
Gdzie matki przytroczone synowie do łęku,
Bracia siostry znalazszy, nie bez łez z stron obu
Rozwięzują, jakoby witając się z grobu!
Krewni krewne poznają, ci ręce do góry,
Ci dźwigają ramiona skrępowane sznury,
Wszytkim jakoby nowe zaświeciło słońce,
Wszyscy krzyczą do Boga, żeby swe obrońce
Chciał posilać: a ciebie, pod którego sprawą
Dostali się wolności, nieśmiertelną sławą,

Któréj tu wiek najdłuższy nigdy nie uszczerbi,
Nie ujmie zazdrość ani twéj matki pasierbi,
Wielki obdarzył wodzu, i na którą żywém
Robisz sercem, darował niebem nieskwapliwém!
Kędy chociaż już będziesz (bo nas śmierć niesyta
Zbierze), nikt się dzieł twoich końca nie dopyta!
I król pan prawém okiem wejźrzawszy w twe czyny,
Acz podczas tak szkaradéj w ojczyźnie ruiny,
Mała się zda pociecha w tak smętnéj żałobie,
Będzie je chciał zawdzięczać, cny hetmanie, tobie!
Przerwałeś cug wiktoryéj poganom zuchwałym,
Biwszy wojskiem zastępy niezliczone małym.
Bo ledwie trzy tysiące i nie wiem zpełna-li
Żołnierzów, dla złych przepraw z tobą dojechali.
Pokazałeś, co mogą Polacy, gdy w zgodzie,
A niech to wie poganin, że mędrszy po szkodzie,
W ostatku hojne niebo tu-ć będzie nagrodą,
Do którego kiedyby mógł być przystęp wodą,
Łzy niewolników morzem, a modlitwy wiosły,
Których-eś oswobodził, w niebo-by cię wzniosły!
Przebacz, wielmożny panie, że ktoś takim śmiałkiem
Ważąc się grubym pędzlem i dowcipem miałkiem
Twoje rysować dzieła, które godne z onem
Samego Apellesa wielkim Macedonem
Będą pewnie, którzy je na późne prawnuki
Żywą farbą podadzą w nieśmiertelne druki!
A jeśli słaby papier na twych czynów wzory,
Będą ci, co je werzną w miedzi i marmory:
Lecz w piersiach ludzkich ryta i marmor i miedzi,
Cnota dopiéroż w niebie i ludzi przesiedzi.

Tym tonem ukwapliwy Merkuryusz prawi,
Że go mało co w rytmie Talia poprawi;
I zaraz z Szczebrzeszyna porwawszy się lotem
Ku Warszawie, gdzie, nie wiem, obróci się potem [1].









  1. Poemacik ten dajemy tu wedle druku zamieszczonego w „Bibliotece starożytnéj pisarzy polskich“ (Warszawa, 1854, tom I, str. 17—29) z uwzględnieniem wszakże wszystkich poprawek, jakich dostarczył tekst z trzech rękopismów wydrukowany w „Bibliotece Ossolińskich“ (Lwów, 1865, tom VI, str. 162—170).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Potocki.