Strona:Wandurski Od Polnocy doswitu 0004.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Iść — iść — przez dzikie pole —
z powrotem.
Iść przez Karolew
do miasta
gdzie geometrja wykreślna tkalni — apretur — przędzalni
z waty przedświtu wyrasta
i przypomina:
Nie jesteś, człowieku, sam, nie jesteś sam!
Minarety — zamorusane kominy —
budzą się zwolna i kadzą dymu obłoki.
Meczety — czerwone bloki —
tkalni — apretur — przędzalni
rozwarły podwoje bram.
Organy maszyn, ukryte w gorącej parze
grają hymn pracy.
Migają koła ruchomych ołtarzy!
Wracaj!

Za pół godziny
zanucą pieśni muezziny
syreny fabryk
i wierni — robotnicy i robotnice —
z Karolewa — Pańskiej — Radwańskiej
wyjdą na ciche ulice
niewyspani, lecz mądrzy i prości.
Za pół godziny
zagrają hejnał radości
trąby kominów
a wierni
poważni niemcy — nerwowi żydzi — polacy —
codzienną modlitwę pracy
rozpoczną.
Październik.
Ostatni owoc dojrzewa
i spada.
Za liściem liść krąży
za liściem liść pada
omdlewa.
Łódź dymi.
Sadze na twarzy — jak krosty.