Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 066.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie winien... jeżeli ten żyje, to chyba Władysław padł... musiałem się omylić
Maurycy (całując się z Gabrjelą) Najzdrowszy w świecie... inaczej, czyżbyście mnie tu widzieli?
Gabrjela (cicho) Przyjedzie tu?
Maurycy. Odjechał do domu (wraca do Poli; Gabrjela odchodzi na bok, zamyślona).
Dzieńdzierzyński. No, to ja już nic nie rozumiem.
Szambelanic (śmiejąc się) Koniecznie sąsiad uwziąłeś się wyprawić jednego z nich na tamten świat, bo to jest!
Dzieńdzierzyński. Ale za pozwoleniem... permettez moi.
Szambelanic. Jakże się z tego wytłómaczysz?
Łechcińska (do szambelanicowej, cicho) To jakaś intryga.
Dzieńdzierzyński. Na Boga! sądźcie mnie... było tak:
Szambelanic (półgłosem do Dzieńdzierzyńskiego) Mnie się zdaje, że było trochę strachu i widziało się to czego nie było... już to ziarnko śrótu wydało mi się podejrzanem.
Dzieńdzierzyński. Ale szambelanie, jakże można przypuszczać... comment peut on...
Szambelanic. Ze strachu, ze strachu.
Dzieńdzierzyński. Ale pozwólcież mi mówić: któż był wyzwany? Strasz, prawda? więc któż miał prawo pierwszy strzelić? on!... a jak drugiego strzału nie było, cóż mogłem wnosić, no?... śmiejcież się teraz.
Szambelanic. Byłoby z czego, bo pokazuje się żeś sąsiad nie miał serca sprawdzić rzeczy naocznie (śmiejąc się) Comment peut on?
Dzieńdzierzyński. No, felczerem nie jestem.
Szambelanic (do Maurycego) Ale jakżeż się to odbyło? bo teraz na serjo nie wiem co myśleć.
Maurycy. Ojcze, smutno mówić... (spostrzegając wchodzącego Kotwicza) Ale oto jego sekundant... niech go się ojciec spyta.

SCENA XI.
Poprzedzający, Kotwicz.

Szambelanic. No, masz nam zdać relację.
Kotwicz. Nie ma się o czem rozgadywać... dureń!
Szambelanic. Nie może być! poznałeś się na nim nareszcie?
Kotwicz. A jak się to odgrażało! Co to jest, gdy kto nie ma zasad wyssanych z mlekiem! Nie stanął wcale.
Szambelanic (półgłosem) Czy to czasem nie twoja robota? Miałeś jakąś naradę z Łechcińską
Kotwicz. Ale gdzież tam! Pojechałem ztąd prosto po niego, ale nie zastałem go już... ciepło gdzie co było... wyjechał za granicę zostawiwszy list, z którym posłał na plac fagasa. Złożyliśmy go w kilkoro i wbili kulą w drzewo.
Maurycy (śmiejąc się) To Władysław tak się na nim zemścił.
Szambelanic (podobnież do Dzieńdzierzyńskiego) Sąsiedzie, do listu strzelali... (Dzieńdzierzyński chodzi; do Kotwicza) I cóż tam w nim było?
Kotwicz. Zbłaźnił się do reszty... sens moralny był ten, że ponieważ załatwianie spraw honorowych za pomocą kuli uważa za głupotę,