Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 042.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szambelanic (nieco zmięszany) Nie może być! (p. c.) przecież tego nie zrobił w celu ograniczenia mi kredytu, nie przypuszczam nawet nic podobnego.. To tylko jakieś zapomnienie, nieuwaga... (p. c.) W każdym razie, trzeba się z nim rozmówić; mnie samemu nie wypada, ale rachuję na ciebie..
Kotwicz. Że.
Szambelanic. Że otworzysz mu oczy... bo to tylko jest nieświadomość sytuacji. (chodzi; p. c.) Jeżeli wydając za niego córkę, robię pewne ustępstwo z zasad, mogę się tłómaczyć że poszedłem za prądem czasu, bo dziś panuje wiatr demokratyczny... mamy już liczne tego przykłady w naszym obozie... jest to konieczność dziejowa. Potrzeba nam odświeżyć krew, a co ważniejsza odzyskać środki materjalne, których nas okoliczności pozbawiły. Plutokracja powinna w nas wsiąknąć.
Kotwicz. Jakiż cel mówić mu o tem? on nawet tego nie zrozumie.
Szambelanic. To też naszym obowiązkiem jest oświecić go. Ludzie nowi nie mają pojęcia o doniosłości ofiary jaką się robi przypuszczając ich do prerogatyw zdobytych wiekowemi zasługami rodu. Taki Strasz może być nie zły człowiek, ale pod tym względem z pewnością hebes... trzeba mu dać o tem jakieś wyobrażenie.
Kotwicz. Dobrze, ale..
Szambelanic. Wiem, że to zrobisz, bo mnie pojmujesz... (biorąc jego rękę) Spuszczam się zupełnie na ciebie. Jesteś kawał lamparta, to prawda...
Kotwicz. Ja!
Szambelanic. No, o tem nie ma gadania... ale w pewnych razach można na ciebie liczyć, bo bądź co bądź, w tobie jest krew.
Kotwicz. Spodziewam się. Ale właściwie o cóż kuzynowi chodzi? bo teorje...
Szambelanic. O kredyt, no nie rozumiesz? o kredyt bez tych wszystkich szykan, które mi krew psują. Jeszczeż tego nie mam zyskać w zamian za ofiarę którą robię? Ładniebym wyszedł Ja nie mogę być bez pieniędzy! powiedz mu to. Byłem delikatnym, ale wszystko ma swoje granice.
Kotwicz. Ależ dziś ślub.
Szambelanic. Tem bardziej. Zresztą i od ołtarza się rozchodzą.. to mój warunek, od którego nie odstąpię. Po ślubie, gdy oni sobie pojadą, ja chcę tu zostać, odetchnąć trochę w Warszawie bez tych głupich interesów na głowie... i żona tego potrzebuje.
Kotwicz. A jeżeli będzie twardy? on ma kuzyna w ręku, ponabywawszy długi.
Szambelanic. Nie wierzę aby chciał z tego korzystać. Opinjaby go ukarała (drzwi w głębi otwierają się) A! kobiety, pogadamy jeszcze o tem.. pójdziesz do mnie.

SCENA IV.
Poprzedzający, Szambelanicowa, Gabrjela (ubrane jak na miasto), Pola (ubranie do pokoju, otulona szalem), Michałek (z pakietami i pudełkiem; p. c.) Łechcińska i Zuzia.

Szambelanicowa (we drzwiach, całując się z Polą) Zkądżeś ty się tu wzięła?
Pola. Zobaczyłam przez okno