Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 035.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z pannami, które przechadzają się; ukłony).
Strasz (n. s.) U! ładne obydwie.
Gabrjela (po pewnej chwili milczenia) Pan niedawno w naszych stronach.
Strasz. Niedawno... dostałem sukcesję po wuju... majątek w sąsiedztwie.
Gabrjela (p. c.) Jakże się panu podobała okolica?
Strasz. Phi.. proszę pani... po Warszawie...
Gabrjela. Dowód otwartości nie zbyt dla nas pochlebny.
Strasz (zakłopotany) Widzi pani... prawdę powiedziawszy... to ja tak... tu jeszcze dobrze nie znam.. ale zdaje mi się, że sobie gust naprawię i zmienię zdanie.
Gabrjela (śmiejąc się) Trzymamy pana za słowo. (chodzą w milczeniu).
Dzieńdzierzyński (do szambelanica) Chambelan, il faut lui payer... spłacić go i kwita...
Szambelanic.' Zobaczymy, nic pilnego.
Dzieńdzierzyński. Comment?
Służący (wchodząc z prawej strony z serwetą) Proszę jaśnie państwa do stołu.
Strasz (wycofawszy się od panien do Kotwicza) Któraż z nich jest szambelanicówna?
Kotwicz. Ta, co z panem mówiła.
Strasz. Jak ona mi przypomina Julkę od Andzi, to rzecz zadziwiająca... nawet taki sam pieprzyk ma na szyi.
Kotwicz. Przyjrzałeś jej się pan widzę, dobrze.
Szambelanic (któremu żona wstawszy z kanapy szepnęła; do Strasza) Podaj pan rękę mojej żonie.
Szambelanicowa (do Strasza, który ją prowadzi) Panu zapewne nie w smak, że musiałeś odejść od panienek... przyznaj się pan.
Strasz. Hm, istotnie, ja to lubię.
Szambelanicowa. Za to przy stole pozwolę panu usiąść przy mojej córce (Strasz całuje ją w rękę; żartobliwie) Tylko mi jej pan nie bałamuć, bardzo proszę.
Strasz (n. s ) Zdaje mi się, że zrobiłem podwójnie dobry interes... (wychodzą na prawo).
Władysław. Parę wyrazów zimnych, gryzących... i co ta kobieta zrobiła ze mną!... w co tu wierzyć, w co tu wierzyć! (wychodzi głębią).

SCENA X.
Kotwicz, Dzieńdzierzyński, (później) Szambelanic.

Dzieńdzierzyński (zatrzymując Kotwicza) Comte! temu Straszowi trzeba koniecznie oddać... ja na to tylko wyłącznie dałem te pieniądze... il faut absolument.
Kotwicz (surowym tonem i żywiej całą tę scenę) Pańskie słowa są najlepszym dowodem, jak nam jest trudno obyć się bez kredytu żydowskiego.
Dzieńdzierzyński. Comment?
Kotwicz. Wiedziony szlachetnym popędem udzieliłeś pan pożyczkę sąsiadowi, lecz ledwie to zrobiłeś już ci żal i chciałbyś się cofnąć... Skoro tak, oświadczę kuzynowi, a zaręczam że zwróci panu, jakkolwiek z bólem serca, bo wiem, że mu przykrym będzie ten brak zaufania (zapraszając go do wyjścia) Niechże pan będze łaskaw.
Dzieńdzierzyński. Ale co znowu, co znowu! jaki brak zaufania...