Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 018.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Strasz. Ha, kiedy nic nie szkodzi... to jazda!... (n. s.) Co tam!
Kotwicz (n. s) No, ja swoje już zrobiłem (wchodzi z prawej strony Łechcińska, przywołuje gestem Kotwicza i zamieniwszy z nim kilka słów, wchodzi do domku).
Strasz (po chwili, n. s.) Puszczam się na bystrą wodę! (p. c) No i niechże mi kto powie, kiedy ja byłem na swojem miejscu, czy wtenczas gdy jako gryzipiórek sądowy wieszałem psy na arystokracji, czy dziś, gdy jestem tak słabym, że mnie te zaprosiny połechtały? Głupia natura ludzka, daję słowo: czuję formalnie jakiś nastrój uroczysty... (p. c.) Żeby się tylko nie pośliznąć na tych woskowanych posadzkach!... ale prawda! to za coby dependentowi pokazano drzwi, ujdzie dziedzicowi Zagrajewic... nie ma kłopotu.

SCENA VII.
Kotwicz, Strasz, Szambelanic, Maurycy, Władysław, (później) Dzieńdzierzyński.

Szambelanic. Nie! teraz jest niemożliwem polowanie w swoim własnym lesie, słowo uczciwości daję.. komunizm jakiś, zuchwalstwo bez granic... Co to był za jeden?
Władysław (śmiejąc się) Pisarz wójta.
Szambelanic (oburzony) Nie może być! No patrzcież, i taki fagas, panie, pozwolił sobie zająć stanowisko obok mnie, za pan brat... Lis szedł prościusieńko na mnie, wtem jak go poczuł..
Władysław. Za pozwoleniem, bo to jeszcze pytanie kogo on poczuł... może nie jego, tylko właśnie stryja.
Szambelanic (niecierpliwie) Jakże chcesz... palił jakieś śmierdzące cygaro i nadto jeszcze przygwizdywał sobie, bo to jest!... na stanowisku, gdy psy gonią, słyszeliście co podobnego?... Złości mnie porwały... wołam: cicho, tam! a ten zdejmuje czapkę i powiada: moje uszanowanie panu dobrodziejowi.. jeszcze mi się błazen kłania.
Władysław. No, grzeczny, cóż stryj chce.
Szambelanic. Mój Władysławie, nie dowcipkuj kosztem zdrowego sensu, a przedewszystkiem nie pozuj na demagoga, bo ja cię dobrze znam.
Strasz (poufale, stając przed Szambelanicem) To pewno ten sam lis był, co wyszedł później na mnie... nie wiedziałem nawet że to lis, ale domyślam się po ogonie.
Szambelanic (zdziwiony) A!... (n. s.) A toż znowu kto.. (głośno) Z kimże mam szczęście?
Kotwicz (n. s.) A to palnął! (głośno) Przedstawiam kuzynowi naszego nowego sąsiada... pan Strasz, dziedzic Zagrajewic z przyległościami.
Szambelanic (rozweselając się) Aha! to pan jesteś..
Kotwicz. Pan Szambelanic Czarnoskalski..
Strasz (podając rękę) Bardzo mi przyjemnie.
Szambelanic (drwiąco, podając palce) A! i mnie także... nie wiedziałem, że przybył w sąsiedztwo taki myśliwy... Więc jakże to było z tym lisem?
Strasz. A no, ja stałem, a on przyszedł do mnie... ot tak blisko...
Szambelanic. I nie strzelił pan?