Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 015.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zuzia (hardo do Kotwicza). A pan co sobie myśli o mnie?
Kotwicz. Że mogłabyś nie robić ceremonji. (przytrzymuje ją, a Strasz całuje).
Zuzia (krzyknąwszy) Ah!... (p. c. do Kotwicza z dąsem) Stary!... (w tej chwili spostrzegłszy Maurycego, biegnie do niego zostawiając koszyk w ręku Strasza; pomieszana, tonem jakby szukała opieki) Proszę pana!
Kotwicz (n. s.) Sytuacja naprężona.
Strasz (zbliżając się z koszykiem, który Zuzia odbiera). Fant wykupiony, oddaję ci... a za przestrach .. (sięga do portmonetki).
Zuzia (z pewną afektacją, przysuwając się do Maurycego). Niech mnie pan broni.
Maurycy (zimno, usuwając się). Nie udawaj, moja kochana, bo nie zdaje mi się, żeby ci ta napaść robiła tak wielką przykrość.
Władysław (n. s.) Zawsze go to jednak dotknęło.
Maurycy. A jeżeli naprawdę tak się boisz, to siedź w domu i nie biegaj po lesie kiedy wiesz, że możesz kogo spotkać.
Zuzia (zawstydzona). Czyż ja wiedziałam? (p. c.) To tak zawsze, jak napastować, to każdy gotów... a do obrony nie ma nikogo.
Kotwicz. Ale bo panowie zapewne się nie znacie... pan Strasz, nowy dziedzic Zagrajewic... sąsiad.
Maurycy (z dwuznaczną grzecznością) A!... domyśliłem się tego, ujrzawszy na polowaniu osobę nieznajomą.
Kotwicz. Panowie Czarnoskalscy.
Strasz. Bardzo mi przyjemnie.
Maurycy (do Władysława). Idziemy?
Władysław. Zapewne, nie mamy tu co robić...
Zuzia (zmuszając się do płaczu) Tylko człowiek się wstydu naje, nie wiedzieć z jakiej racji, i tyle.
Strasz (wtykając jej pieniądze do ręki) Weźże.
Zuzia. Niech pan sobie schowa dla innych. (odchodzi do domku).
Strasz (który zrobił kilka kroków za nią; wracając) Wiecie panowie, że to bardzo ładna dziewczyna, daję słowo... podobno córka leśniczego; tatki teraz nie ma, wartoby pójść za nią i utulić ten żal... złóżmy się jej na jakiś podarek... dobrze?
Maurycy (do Władysława) Chodźmy na stanowiska, może się jeszcze co trafi.
Kotwicz. Mieliśmy się tu zejść na bigos.
Władysław (przechodząc koło Strasza, jakby do siebie). Mała rzecz, a wstyd. (Maurycy i Władysław wychodzą na prawo).

SCENA VI.
Kotwicz, Strasz.

Kotwicz (n. s.) Jak oni mu będą takie finfy puszczać, to wszystko na nic się nie zda... a potem będzie na mnie.
Strasz (po chwili) Mój panie, co to miało znaczyć?
Kotwicz. Jakto? co?
Strasz. Proszę pana, czy ja jestem smarkacz? powiedz pan.
Kotwicz. Ale skąd znowu, przecie pan musisz być pełnoletnim.
Strasz. Mam lat dwadzieścia pięć i niezależną pozycję. Przyzna-