Strona:PL Waleria Marrené-Walka 220.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto! zawołał rozżalony Fulgenty, ja nie mogę pojąć przyczyny cierpienia pani Chylińskiej, czy pan je odgadujesz?
— Czy nie doszły przypadkiem do pani Chylińskiej jakie plotki krążące o niej pomiędzy dawnem otoczeniem.
Fulgenty drgnął, jakby draśnięty gorącem żelazem?
— Plotki! powtórzył, jakie plotki o niej krążyć mogą?
Lucyan uśmiechnął się łagodnie, jak ten co rozumie i przebacza słabości świata.
— Ludzie, odparł, najmniej mogą zrozumieć co zacne i szlachetne, więc to właśnie zbrudzić muszą podłemi domysłami.
— Podłemi domysłami! powtórzył uczony, nie rozumiejąc jeszcze: powiedz mi pan otwarcie, czegóż się domyślać można?
Było tyle prostoty w tem zapytaniu, że Lucyan uczuł skrupuł sumienia i lękał się zamącić ten spokój czysty i nieświadomy jak spokój dziecka; przecież musiał mówić dalej: oczy Fulgentego, gwałtowne, proszące, nakazujące oczy ciążyły nad nim.
— Świat, wyrzekł, nie może zrozumieć stosunku twego z panią Chylińską i szuka mu nazwiska; nie może zrozumieć, byś brał pan na siebie przyszłość całej rodziny, bez doraźnej korzyści lub nadziei.
Fulgenty nie domyślał się jeszcze, wzok jego natężony spoczywający na Lucyanie, dowodził, że słowa te miały dla niego ciemne znaczenie.
— Cóż ja za korzyści, co za nadzieje mieć mogę? powtórzył machinalnie.
Młody człowiek musiał tłómaczyć się wyraźniej:
— Świat posądza was o tajemną miłość, wyrzekł wreszcie.
— O miłość! nas... ją? zawołał Fulgenty podnosząc się gwałtownie.