Strona:PL Waleria Marrené-Walka 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Salicki nie może odmówić bezbronnej wdowie proszącej go w imie miłosierdzia o zaprzestanie kroków egzekucyjnych, które musiałyby ją i dzieci pogrążyć w nędzy, więc pan Salicki ma od tego Placyda Ziembę, na niego przelewa prawa swoje, na niego spadnie hańba i ohyda tego postępku, a pan Salicki umyje sobie ręce i będzie dalej wielkim zacnym, czcigodnym, wszak jest dość bogatym, by kupić sobie cudze sumienie, cudze imię i to obciążać własnemi czynami. Teraz rozumiesz zapewne panie Jeżyński, czem jest brat mój Placyd Ziemba.
Młody człowiek wyrzekł to ze spokojną goryczą. Fakta te znał od dawna, napomykał o nich Fulgentemu, ale on nie był w stanie zrozumieć tych wszystkich subtelnych podłości, z których po większej części składa się świat rzeczywisty.
— Czy sądzisz pan, mówił dalej Lucyan, że gdyby do spełnienia ohydnego czynu, wystarczała wola tylko, gdyby można usunąć się przed odpowiedzialnością z nagim faktem zbrodni, dużo ludzi ostałoby się czystymi na świecie.
— Panie Lucyanie! odparł Fulgenty, pan musiałeś wiele bardzo przecierpieć w życiu, skoro widzisz je w tak czarnych barwach; ja choć starszy jestem od ciebie, wierzę przecież, iż istnieje tutaj cnota i szlachetność; żal mi tych, którzy o tem wątpią.
— Ja nie wątpię, ja wiem, iż pośród brudu, kału i mętów, świecą nakształt gwiazd zabłąkanych jasne duchy, gorące serca, tylko za zwyczaj los ich jest być zwyciężonymi; nierównie więcej jest takich, co chcą błyszczeć fałszywym blaskiem i pysznić się cnotami, których zachowują pozory tylko.
— I sądzisz pan, że takim jest Heliodor Salicki?
Lucyan uśmiechnął się pogardliwie; snadź ze swego cichego ustronia on sądził ludzi bystrym wzrokiem myśliciela i umiał odgadnąć niejedną nicość moralną skrytą pod blichtrem pozorów.