Strona:PL Waleria Marrené-Walka 152.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słońca. Gdy je otworzył, Oktawia stała pod jasnym światłem płonących lamp.
Piękność jej podniesiona umiejętnym strojem, jaśniała w całym oślepiającym blasku, dumna i uśmiechniona zwracała się do hrabiego Leona, który zajmował najbliższe jej miejsce, nie wiem nawet, czy raczyła zauważyć, że gdzieś na szarym końcu stołu siedział jakiś śmiesznie brzydki człowiek, noszący komiczne imię Placyda Ziemby. Przecież oczy tego człowieka zazwyczaj spuszczone, miotały w jej stronę ukośne błyskawice, on bladł i mienił się na dźwięk jej głosu, na każdy ruch jej alabastrowej ręki, a gdy spojrzenie jej i uśmiech zwracały się do hrabiego, czuł jak fala krwi ściskała mu serce i ćmiła wzrok czerwonemi odbłyski.
Oktawia wywierała na niego jedno z tych piorunujących wrażeń, którym podlegają ludzie nizkiej moralnej skali, kochał ją szalonem namiętnem, nieludzkiem uczuciem, kochał z nienawiścią i wściekłością razem.
Gdyby ktokolwiek z obecnych spojrzał na Placyda, byłby musiał zauważyć nadzwyczajny stan jego; ale nikt nie zadał sobie tej pracy, tutaj jak wszędzie na świecie, był on dotąd komparsem tylko. Jedna tylko Jadwiga, także opuszczona wśród świetnego towarzystwa, spoglądała na brata Lucyana; dla niej Placyd był bratem niedobrym, wyrodnym bratem, innej indywidualności nie posiadał wcale. Przecież pod wstrętną powierzchownością Ziemby, odgadła jakieś tajone a straszne cierpienie. Placyd był jakby na torturach. W zwyczajnym stanie, byłaby od razu odwróciła oczy od tej twarzy, na której nie był wypisany ani jeden rys szlachetny; teraz jednak było w nim coś wzbudzającego litość, ten nikczemny człowiek pod wpływem nikczemnej namiętności przypominał zdeptanego wijącego się robaka, było to cierpienie w najwyższej swojej zwierzęcej formie, ale niemniej straszne cierpienie, którego przyczyny Jadwiga próżno siliła się odgadnąć.