Strona:PL Waleria Marrené-Walka 148.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oktawia zacisnęła zęby pod wązkiemi wargami: te słowa wymówione ze spokojną prostotą wydały jej się szyderstwem, zabrzmiały w jej uchu bolesnem echem.
— Czy to nie ten, panno Jadwigo? odparła podnosząc się i otwierając album z fotografią Lucyana.
Nauczycielka przeczuła coś ostrego w tych słowach dźwięku jej głosu, ale przyczyny tej całej rozmowy odgadnąć nie była w stanie.
Ona nie wiedziała, że są kobiety, którym zdaje się, że powinny królować nad światem bez współzawodnictwa, że każde uczucie doznane w ich obecności, wydaje im się osobistą obrazą im wyrządzoną, za którą mścić się mają prawo. Ona nie wiedziała o tem, a jednak odparła z tłumionym dreszczem:
— Tak pani.
Zbliżyła się teraz do Oktawii i wraz z nią utkwiła wzrok w fotografię, na której Lucyan oddany był w całej jasnej prawdzie swej istoty, a widząc to szlachetne czoło, ten wzrok hardy, tę spokojną pewność postawy, uczuła się ona także silną przez miłość i opiekę jego.
Oktawia zrozumiała zapewne wrażenie Jadwigi, bo odwróciła wzrok od albumu, i oczy dwóch kobiet zbiegły się po nad nim, jedne pełne blasku miłości, drugie zazdrosnego gniewu, i obie uczuły, że są sobie wzajem nienawistne, że pomimo różnicy położeń towarzyskich, było coś czego pożądały zarówno: przez chwilę panna Salicka zdawała się dobierać słów, któremiby najdotkliwszą ranę zadać mogła.
— Śliczny chłopiec, wyrzekła sucho usiłując nadać sobie wyraz pogardliwy; szkoda tylko że ma suchoty.
Broń Oktawii nie była subtelną, nie siliła się bardzo, by ją wynaleźć, ale za to raniła śmiertelnie: instynkt jakiś ostrzegł ją, że tych dwoje ludzi tylko moc wyższa od ludzkiej rozdzielić mogła.