Strona:PL Waleria Marrené-Walka 136.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zrozumiała to subtelnym instynktem nieszczęliwych i podniosła się z miejsca.
— Chciałabym jeszcze zapytać, wyrzekła o nazwisko nabywcy sumy na moim majątku; wprawdzie nie mam nadziei zjednać go sobie, gdyż zwykle ludzie wchodzący w podobne interesa spekulują tylko na cudze nieszczęście, ale zawsze racz mi pan powiedzieć kto on jest.
Rzeczywiście Marya szybkie czyniła postępy w zrozumieniu realnego życia: nieszczęście jest twardym mistrzem i nie szczędziło jej nauk swoich. Gospodarz domu nie zważał na jej znękanie na ten wyraz rozpacznej rezygnacyi, z jakim pytała o tę ostatnią informacyę.
— Sprzedałem ją Placydowi Ziembie, odparł na pozór obojętnie.
— Placyd Ziemba, powtórzyła kobieta, jakby chcąc zapamiętać to imię. A teraz, dodała, pozostaje mi tylko przeprosić pana za tę próżną rozmowę, którą go trudziłam.
Mówiła to chłodno także, wyraźnie obwiała ją nieprzyjazna atmosfera tego domu; posłyszała fałsz jakiś w dźwięku głosu pana Heliodora, dojrzała go w niepewnem spojrzeniu, w niegościnnem urzędowem przyjęciu jakiego doznała.
Pan Heliodor skłonił jej się nie mówiąc słowa.
— Może pani spoczniesz? dodał jednak po chwili namysłu; może zechcesz się czem posilić?
— Dziękuję panu, odparła; pilno mi wrócić do siebie.
Ironiczny uśmiech przemknął się po ustach gospodarza domu.
— Jesteś pani szczerą w każdym razie, wycedził przez zęby.
Marya spojrzała wprost w twarz jego wielkiemi oczyma, w których malowało się wyraźnie zdziwienie. Znaczenie tych słów było dla niej nie zrozumiałe.
— Dla czegóżbym nie miała być szczerą? spytała tylko.